Dołączył: 01 Kwi 2007
Posty: 678 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nowego Yorku of course
|
Chapter 1#
McDreamy's Nightmare 1#
Pewien niedzielny mroczny wieczór.
Derek zmęczony po całym dniu zmagań w pracy, szpitalny "pan życia i śmierci" udał się do Meredith na noc ale to był błąd który zapamięta na długo...
Niemiłosiernie wyczerpany od razu pognał do sypialni i rzucił się na łóżko.
Nie zastanawiając się ani przez sekundę gdzie podziewa się jego ukochana nawet nie zauważył kiedy zasnął. Nie minęło pięć minut jego głębokiego snu kiedy zaskrzypiały drzwi do pokoju...
*
Derek, na wpół w śnie, na wpół przytomny, nie zwraca na to szczególnej uwagi . Z tego starego domu ciągle dochodzą jakieś dziwne odgłosy: świsty, stukoty, jęki. Przekonany, że to wróciła Mer, albo któryś ze współlokatorów zagrzebuje się głębiej w zimną kołdrę.
Nawet nie zdaje sobie sprawę, że uczucie obecności nie jest wymysłem jego przepracowanego mózgu, a cichy szmer stanie się niebawem całkiem bliskim niebezpieczeństwem.
**
Meredith Grey stała przed lustrem w łazience w długiej czarnej sukni, którą ostatni raz ubrała na pogrzeb ciotki w Bostonie. Patrzyła na swoje odbicie, czując, że wciąż czegoś brakuje. Z podejrzanie intrygującym uśmiechem podeszła do szafki i wyjęła krwisto czerwoną szminkę, którą pomalowała sobie blade usta. W półmroku prezentowała się idealnie. Do zrobienia zostało jeszcze tylko jedno. Podeszła do kosza na brudną bieliznę i ostrożnie wyjęła to czego szukała. Specjalnie umieściła ten niezwykle ważny dla całego planu przedmiot tam, gdzie Derek nigdy nie zagląda. Wiedziała, że gdyby jakimś cudem jej ukochany znalazł ową rzecz, próbowałby uciec, a to na pewno skończyłoby się kałużą krwi na czystej, drewnianej podłodze jej matki. Nie, ona musiała załatwić to w miarę polubownie, chociaż wiedziała, że Derek będzie protestował. Wyszła z łazienki i powoli zaczęła wchodzić po schodach. Podłoga trochę skrzypiała co przyprawiało Meredith o lekki dreszcz. Otrząsnęła się. Ona nie mogła się bać, bo każda, nawet najmniejsza oznaka strachu działałaby w oczach Dereka na jej niekorzyść. Powoli podeszła do drzwi sypialni. Wiedziała że już czas. Spokojnie nacisnęła klamkę i spojrzała na czarny depilator...
*
To nie był rodzaj dotyku, który chciałby czuć zmęczony, śpiący facet po czterdziestu ośmiu godzinach dyżuru. Zamiast czułego, kochającego muśnięcia tych kościstych, wiecznie skostniałych dłoni, jego karku, skroni i twarzy dotykało coś przypominającego ostrą krawędź metalu. Wstrząsnął nim dreszcz zupełnie niezależny od temperatury, chociaż w domu matki Meredith wiecznie panował chłód niczym w gotyckiej kaplicy.
Derek przypomniał sobie swój ostatni wypadek na motorze, ten, po którym zdecydował już nigdy więcej nie jeździć. Był neurochirurgiem, mężczyzną, mężem i wydawało się, że nic mu już nie straszne. A wtedy się bał, bał naprawdę, bardziej niż potrafił sobie wyobrazić.
A teraz wszystkie te wspomnienia i uczucia powróciły wraz z narastającym, mechanicznym dźwiękiem, stale przybliżającym się do jego ucha.
**
Wiedziała, że to co zamierza zrobić nie będzie łatwym zadaniem. Derek w łóżku wyglądał tak niewinnie, tak łagodnie, że nawet przez moment zrobiło się jej go żal. Ale żal nie był tym co mogło skłonić Meredith Grey do wycofania się z czegoś co tak długo planowała. Ten niedzielny wieczór, który dzisiaj nadszedł już od tygodni nie dawał jej spokoju. Obmyślała każdy gest, każdy ruch. Podczas asysty przy operacji mózgu mogła myśleć tylko o tym czy wybrać depilator firmy Philips czy Sony. W czasie skomplikowanego zakładania bypasów zastanawiała się jak ukradkiem wejść do sypialni, aby przypadkiem nie zbudzić śpiącego Dereka. Musiała mieć przynajmniej kilka sekund rezerwy. Teraz gdy już nadszedł ten dzień czuła niezwykłe podniecenie i napięcie. Ręce odrobinę jej drżały, ale wiedziała, że nie może czekać bo jej chłopak lekko już wybudzony, zaczynał odzyskiwać świadomość. Pewnie i odrobinę brutalnie usadowiła się na łóżku i chwyciła garść włosów Dereka. Zaczęła się kastracja. Wiedziała, że próbuje się bronić, ale nic nie jest w stanie powstrzymać zdesperowanej kobiety z depilatorem Sony w ręce. Przez cały czas patrzyła w jego duże przestraszone oczy, w których na przemian widziała błaganie i lęk. Niestety. Tej jego prośby nie mogła spełnić. Przecież nienawiść do tych kłaków nosiła w sobie już od pierwszego dnia ich znajomości...
*
Derek, kiedy już otrząsnął się z pierwszego szoku, czyli jak zwykle zbyt późno, zrobił pierwszą rzecz jaką mu przyszła do głowy: wykonał obronny gest. Na ślepo machnął ręka do tyłu, odtrącając Meredith i przecinając sobie dotkliwie skórę bzyczącym ostrzem. Jednak wydzielająca się adrenalina zagłuszała ból, który i tak byłby niczym w obliczu zdrady i straty.
Kobieta, którą kochał, zbierała się z podłogi, a warczący diabeł w jej ręku nie wróżył niczego dobrego. Musiał uderzyć ją mocniej, niż zamierzał, albo niefortunnie upadła, bo na skroni kwitł jej pokaźny siniak, a rozcięta warga też nie wyglądała ładnie.
Ale w tym momencie nie był lekarzem. Był zdesperowanym mężczyzną w obliczu najwyraźniej oszalałej kobiety gotowym bronić swojej godności nawet za cenę... cóż, cokolwiek to będzie, nie może się okazać wygórowaną zapłata za jego zarost.
Odskoczył pod ścianę, nie spuszczając Mer z oczu i barwiąc wszystko naokoło krwią koloru... mniejsza o to. Był zbyt przerażony możliwością bliskiego spotkania depilatora, by przejmować się kwestia doboru barwy.
- Mm... Meredith... spokojnie, tylko spokojnie...
**
Oczywiście wszystko zepsuł. Meredith Grey jaką znał była łagodną, nieporadną kobietką i była w stanie zrozumieć jego zaskoczenie. Ale Meredith Grey, która przed nim stała, a dokładnie leżała na podłodze powalona jego obronnym ciosem nie miała już nic wspólnego z tą słabą ofiarą losu i on chcąc nie chcąc musiał się z tym pogodzić. Nie miała zamiaru dłużej pozostawać w cieniu jego włosów. Jednak kobieca cząstka jej osobowości usilnie starała się nie doprowadzić do rozlewu krwi, niestety Derek jak rozhisteryzowany niemowlak musiał zabrudzić jej śnieżnobiałe prześcieradła. Gdy powalił ją na ziemię zobaczyła w jego oczach cień ulgi. Był facetem. Jak każdy samiec uważał się za silniejszego. Nie wiedział jednak, że Meredith od miesiąca regularnie chodziła na siłownie, żeby nie okazało się, że przez takie głupstwo jak jedno pchnięcie wystraszonego mężczyzny cały jej plan skończy się porażką. Wykorzystując sekundę zawahania Dereka, który najwidoczniej uznał się za zwycięzcę tego osobliwego starcia, nacisnęła guzik 'super power' i wiedziała, że już nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Oczywiście próbował się bronić. Każdy by to zrobił żeby przynajmniej uratować odrobinę honoru. Ale czym były jego nieporadne łapki w porównaniu ze świeżo wyćwiczonym ciałem Mer, które wytrwale katowała na siłowni... Po minucie wyczuła, że przestał się bronić i w końcu poddał się działaniu depilatora. Z satysfakcją spoglądała na ostatni włos opadający na pościel w bladoróżowe kwiaty. Gdy zobaczyła mieniącą się w świetle łysą skórę głowy Dereka wiedziała, że było warto. Jej wargi wykrzywiły się w diabelskim uśmiechu...
*
Najpierw był jeden - delikatny, nieduży, opadł bez dźwięku tuż przed jego oczy. Derek patrzył na ten kosmyk z czułością, której nigdy nie ofiarował żadnej kobiecie i myślał nad tym, o ile gorsze będzie teraz jego życie.
Gdy po tym pierwszym padły następne, nie miał już nawet siły walczyć. Po prostu patrzył i patrzył, niezdolny do czegokolwiek, a one poddawały się kolejno brzęczącemu szatanowi zniszczenia.
W końcu Meredith skończyła - nie pozostał już nikt, kto mógłby przeciwstawić się jej zboczonym zapędom, ale Derek nie potrafił dopuścić do siebie ulgi.
Zupełnie jakby było jeszcze coś. Jakiś mały, malutki, nic nieznaczący szczególik. Wiedziony niezrozumiałym przeczuciem McJuż-Nie-Całkiem-Dreamy przewrócił się na plecy i spojrzał na swoja oprawczynię.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to nie jego zakrwawiona kochanka jest tu prowodyrem, ale wściekła, brzęcząca maszyna wibrująca w jej ręku…
**
Wiedziała, że coś jest nie tak. Depilatory po naciśnięciu przycisku off nie wirują i warczą jak piła motorowa. Co więcej depilatory w żaden sposób nie powinny próbować wydostać się z rąk swojego właściciela, choćby nie wiadomo jak nowoczesna technika byłaby wykorzystywana przy ich produkcji. Serce Meredith zaczęło gwałtownie bić, a duma i satysfakcja zamieniły się w śmiertelne przerażenie. Diabelna maszyna wysunęła się z jej lodowatej dłoni. Poczuła palący ból na prawym policzku i nie potrzebowała lustra, żeby zdać sobie sprawę, że jej twarz zdobi rana barwą zlewającą się z kolorem szminki. Widziała oniemiały wzrok Dereka, w którym wciąż widać było rozpacz za straconą czupryna. Ale Meredith jak przystało na sprytną i przewidującą kobietę ( chociaż większość jej znajomych wciąż uważało ją za głupią blondynkę nie potrafiącą odróżnić depilatora od wibratora) miała asa w rękawie. Zwinnym ruchem podwinęła sukienkę i z pogardą popatrzyła na Dereka, dziwiąc się jak w takim momencie nie można opanować ślinotoku na widok kawałka damskiego uda. Ze wszystkich sił dziękowała Bogu, Maryji i wszystkim świętym, którzy mieli swój udział w tym, że nie zapomniała podwiązki, a właściwie tego co znajdowało się za nią. Po sekundzie srebrne ostrze sztyletu błyszczało w jej dłoni, pięknie komponując się z czarnymi paznokciami. Przyszedł czas na ostateczne starcie. Ta bestia pod postacią depilatora nie miała szans. Meredith wzięła zamach. Z niemalże radością zauważyła że uszkodziła obudowę , a sztylet przebijał resztę jak masło. W tym momencie nastąpiło coś tak niespodziewanego , że prawdopodobnie sam Bóg, a nawet depilator byli zaskoczeni. Meredith Grey potknęła się. Potknęła się ze sztyletem w dłoni. Potknęła się upadając prosto na łysego McDreamiego . To co miało się stać za pół sekundy naprawdę nie było jej celem. Nie chciała widzieć tych oczu nie mających pojęcia o co chodzi, tego ostatniego gestu ręki, którym niestety nie było dotknięcie Mer po policzku tylko nerwowe przygarnięcie do siebie obciętych włosów. Wiedziała, że to koniec i przyszedł czas na pożegnanie się z ukochanym i jego przerośniętym ego. Ostatnie tchnienie McDreamiego miało miejsce w jej sypialni, na jej ulubionej pościeli. Z przyzwyczajenia spojrzała na zegarek. Czas zgonu 19. 34
KONIEC
* Derek - Callisto Blake
** Meredith - akwamaryna
Notka od rezysera.
Jak sie wczoraj okazało "rzeczywistość nie toleruje zabijania McDremy'ego, ewentualnie zabjania depilatorów ale zostanmy przy tym pierwszym". Nie bez powodu chyba padł serwer na którym znajdowało sie forum...
Post został pochwalony 0 razy
|