Partner Greys Anatomy World - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum Partner Greys Anatomy World Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Episode 01.07 - "The Lion Sleeps Tonight"
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Partner Greys Anatomy World Strona Główna -> Gotowe odcinki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mark
Administrator
PostWysłany: Pią 22:34, 10 Sie 2007
Administrator


Dołączył: 01 Kwi 2007

Posty: 678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nowego Yorku of course

Tytuł odcinka : Tokens - The Lion Sleeps Tonight


Voiceover

Uczeni i filozofowie od wieków męczą nas podstawowym według nich pytaniem: mieć czy być? Oczywiście wątpliwe jest, żeby ktoś świadomie podpisał się pod tym drugim, biorąc pod uwagę, że większość z nas uważa się za niezwykle prawych i szczodrych. Mimo wszystko to chciwość w większości przypadkach bywa naszą dominującą cechą. Chcemy posiadać. Mieć na własność. To daje nam poczucie bezpieczeństwa, sprawia, że czujemy się ważni, zaczynamy być kimś. Pragniemy dużo i jeśli zmieścimy się w granicach zdrowego rozsądku, posiadanie sprawia nam czystą przyjemność. Jednak mało komu to wystarcza. Podświadomie, zawsze chcemy mieć za dużo. Przedobrzyć. Sprawdzić, na ile możemy sobie pozwolić przed pierwszym upadkiem. Za dużo dzieci, za dużo kobiet, za dużo centymetrów...Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że posiadanie to sport ekstremalny. Jednak w żaden sposób nie przeszkadza nam to w wiecznym udawaniu zawodowych kaskaderów.

Łazienka

(Mark stał w łazience i taplał w umywalce kilka skąpych kawałków materiału w krzykliwych kolorach. Nagle ktoś zamaszyście nacisną klamkę i wpadł do łazienki zatrzaskują drzwi na sobą jakby przed kimś lub czymś uciekał. Mark odwrócił się.)

Mark – Hej Meredith (Meredith nic nie odpowiedziała. Wpatrywała się dalej w to co trzymał Mark w umazanych w pianie po łokcie rękach.) No co? Bielizna jest wyrobem delikatnym i podczas prania wymaga specjalnej troski.

(Meredith z politowaniem spojrzała na Marka)

Meredith – Sam pierzesz bieliznę? W sumie nie ma się co dziwić uroki życia kawalerskiego. (Merdith spojrzała na żółte bokserki z dużą trąbą słonia z przodu) Mój boże...to na prawdę nie byłby dobry pomysł, żeby ktoś inny to...oglądał. (przechyla głowę, żeby dokładniej przyjrzeć się fikuśnej bieliźnie)

(Mark pierze dalej, nie zwracając uwagi na docinki. Próbuje rozwinąć rozmowę)


Mark – Wiesz że bokserki są dwa razy droższe niż slipy? (widzi zmieszane spojrzenie Meredith i przygląda się szmatkom które trzyma w garści) Dobra chyba nie idzie nam dzisiaj konwersacja.. ty też przyszłaś wyprać bieliznę?
ładne body trzymasz... czy to nie jest body Addison?!

Meredith – (Meredith z zaciekawieniem spogląda na materiał który trzyma w ręce) Szczerze? Miałam zamiar gdzieś tu to porzucić w nadziei, że ktoś to zrobi za mnie, ale skoro nawet nie jest moje... (rzuca body do zapomnianego przez wszystkich kosza i siada na brzegu wanny)Czy nawet we własnej łazience zawsze musze na ciebie trafiać? Myślałam, że posiedzę sama przynajmniej pół godziny przed pracą...

Mark – Ja też miałem nadzieje że sobie posiedzę tutaj spokojnie i upiorę w końcu bieliznę bo zaczęło już brakować a Derekowi nie będę już nigdy świeżej podkradał... (patrzy na Meredtih) nie mówiłem tego.

(wzrok Mer utkwił jednak na czerwonych slipach które zwisają na skraju umywalki)

Mark – Bardzo komfortowe i niebanalne. Wykonane z doskonałej jakości materiału sprawdzają się w każdej sytuacji. Widzę że podobają Ci się. Jakiś fetysz? Chcesz na pamiątkę?

Meredith – (podnosi do góry kawałek męskiej bielizny, ale szybko odkłada go z powrotem na umywalkę) Wybacz, ale wole trochę inny rodzaj prezentów. I niewątpliwie sprawdzają się w każdej sytuacji. A poza tym ty nie potrzebujesz spokoju w tej łazience tak jak ja. Jesteś męską dziwką, a męskie dziwki nie potrzebują spokoju tylko rżnięcia napalonych pielęgniarek w schowku. (widzi fałszywie urażoną minę Marka) Przepraszam, jestem dzisiaj w drażliwym nastroju, co nie zmienia faktu, że nie powinnam wyżywać się na dziwkowatych współlokatorach. (krzywy uśmiech)

Mark – (Mark opiera się o umywalkę)
Jak jest się jeszcze bardziej dziwkowatą i wiecznie pijaną panią domu to nic dziwnego.
Mając taką kartoteka dziwne że poruszasz ten temat... Pragnę podkreślić że od mojego przyjazdu do Seattle spałem tylko z dwiema kobietami co jest niemałym poświęceniem z mojej strony dla Addison. Addison jest kobietą z klasą. I właśnie dlatego Derek nie chce z nią rozwodu. Bo z nią walczy i stara jej się zrobić na złość. Wczoraj sama byłaś tego świadkiem. Nie chce być gorszy. W dodatku It'a all about him...

Meredith – Czyżby na większość kobiet z Seattle nie podziałał twój wewnętrzny urok? Ja się nie liczę, bo wtedy jakkolwiek to zabrzmi dałabym się każdemu. A Addison i Derek? Musisz przyznać, że chyba jednak jesteśmy na dalszym planie. Zaraz za kłótniami, wzajemnym dogryzaniem, drażnieniem. Przynajmniej ja bo z tego co zaobserwowałam jesteś w lepszej sytuacji bo Addison chce rozwodu. A Derek? Zachowuje się jakby to była jedna wielka gra, w której jestem nowym, kolorowym pionkiem. (spogląda na Marka, który nie za bardzo wie o co chodzi) Tak wiem, czasami używam dziwnych porównań. Zresztą co ja teraz robie? Siedzę w łazience i żale się przed facetem eksżony mojego potencjalnego faceta. Po prostu idealnie.

Mark – Dzisiaj też pewnie możesz dać się każdemu.

(Mark pakuje całą bieliznę do worka)

Meredith – Wiesz co.. jeśli nawet w Tobie, teraz nie znajdę odrobiny zrozumienia, wstrętna kochanko, to po prostu świetnie... (wzdycha)
Może zamiast sobie dogryzać będziemy żyć w.. w.. zgodzie? Może trochę solidarności w Dirty Mistress Club?

Mark – Solidarność w Dirty Mistress Club mówisz...No cóż to nie jest szczyt moich marzeń, ale muszę przyznać, że na tą chwilę jesteś chyba jedyną osobą, która może mnie jako tako zrozumieć. Oczywiście jeśli moje jęki i żale nie będą potem miłym urozmaiceniem waszych pogawędek z Addison. W skrócie, nie waż się nikomu mówić o moim słabszym dniu bo póki co dalej jestem...ekhm...panią tego domu (Mark patrzy na nią z kpiną) . Nie waż się mówić tego co zamierzasz. (Mer zabija Marka wzrokiem)

Mark – Nie powiem. (Mark podchodzi bliżej) Trzeba go przymusić do tego rozwodu. Trzymać krótko. Od Twojej postawy zależy szczęście co najmniej trzech osób. Trzeba go złamać. Musisz mu uświadomić, że nie może mieć wszystkiego. Musi wybrać, bo na chwile obecną, ty i ja, jesteśmy parą wstrętnych kochanków... (widzi wzrok Mer) Nie, nie mów tego...

Meredith – Posłuchaj tego co mówisz. Para wstrętnych kochanków. Nie daje ci to do myślenia? Co w takiej sytuacji może zrobić wstrętna kochanka? Czy ktoś liczy się z naszym zdaniem? Nie mam absolutnie żadnych praw do wytykania Derekowi czegokolwiek. Przymuszanie do rozwodu tym bardziej nie brzmi zbyt zachęcająco.

Mark – W tym wypadku przymuszanie faktycznie nic nie da. No to może Gdybyś potrzymała go na dystans. Może zazdrość coś my tutaj pomogła. Skoro on nie chce być na twoją wyłączność, to dlaczego ty masz być na jego? To by go na pewno złamało. Co się stało z tym facetem od jaj, z imprezy?

Meredith – Zazdrość. Wspaniale. Może pójdę do baru, poszukam faceta i przyprowadzę go do domu? Derek z radości pewnie ustąpi mu miejsca w sypialni. A dystans? To jest jakiś pomysł, zresztą i tak do rozwodu zamierzam unikać bliższych...kontaktów. Chociaż to może oznaczać długie życie w celibacie. <mruczy>

Mark – Chodzi mi pewien komentarz po głowie (widzi karcące spojrzenie) ale chyba byłby nie na miejscu.
Addison chce rozwodu, to tylko kwestia czasu kiedy odda dokumenty, a wtedy Derek niewiele będzie miał do powiedzenia adwokatowi. <mruczy> Mam nadzieje.

Meredith – Dlaczego Addison chce rozwodu, a Derek nie? On nie jest takim facetem. Nie zrobiłby czegoś wbrew sobie tylko, żeby rozgniewać drugą osobę. Czy on i Addison...czy możliwe, że między nimi jeszcze nie wszystko skończone? Może wciąż coś do siebie czują, może nie są gotowi, żeby żyć oddzielnie, może ta cała sprawa to dla nich tylko małżeńskie urozmaicenie, może... <widzi ironiczny uśmiech Marka> Twój komentarz byłby zdecydowanie nie na miejscu.

Mark – Ta rozmowa staję się coraz bardziej nieprzyjemna. Nie wyobrażam sobie szczerze mówiąc, żeby Addison teraz ode mnie odeszła. Poświęciłem jej przecież, całe moje rozwiązłe życie. Myślę, że Addison skończyła z nim. Ale Derek... co do niego nie jestem pewien.
Coś do Ciebie na pewno czuje, ale nie mogę uwierzyć że Derek nie chce się rozwieść z Addison, jej na złość będąc z Tobą. To faktycznie nie w stylu Dereka! Chyba że znienawidził nas aż tak...

Meredith – Idealnie. Jestem stażystką z reputacją zdziry, która właśnie jest na etapie zakochiwania się w asystencie, najwidoczniej nie do końca pogodzonego ze stratą żony. Czy to jest już dno? Oczywiście można być też eks-przyjacielem sypiającym z ową żoną. Co nie zmienia faktu, że chyba oboje wolelibyśmy zobaczyć przedrostek eks przed wyrazem żona.

Mark – (Mark śmieje się ponuro) Do dna Ci jeszcze daleko. Kiedy mi się wydaje że już sięgnąłem dna, ktoś przychodzi i daje mi łopatę...
Pocieszając, z tego co wiem, nie masz reputacji zdziry i masz przyjaciół. Jak ich stracisz, to zaczniemy się martwić. Co oczywiście nigdy nie będzie miało miejsca, w końcu nie jesteś mną...

Meredith – Tak. Mam przyjaciół. Niestety, posiadanie ich nie nakłoni Dereka do rozwodu, nie sprawi też, że nie będę musiała przesiadywać z tobą w łazience o świcie i knuć za jego plecami. Czuje się jak zdesperowana baba, robiąca z siebie pośmiewisko, o czym wiedzą wszyscy, oprócz niej. I proszę, nie licytujmy się czyje życie jest gorsze. Wole żyć w zaprzeczeniu, że nie jestem aż taka żałosna.

Mark – Licytować się nie będę, bo wiem kto wygra. Jeszcze całe życie przed Tobą, które nie będzie non stop pasmem nieszczęść. A jeśli przesiadywanie ze mną w łazience o świcie jest czymś aż tak nieprzyjemnym do Ciebie to świadczy to tylko o dwóch rzeczach: moje życie jest naprawdę bezdenne i muszę iść już do pracy. (wstaje i podchodzi do drzwi) No i koniecznie zadzwonić do terapeuty...

Meredith – Taa... też powinnam coś ze sobą zrobić, chyba prysznic będzie najlepszym rozwiązaniem. No i na wszelki wypadek miej przygotowany numer terapeuty w ramach pomocy koleżance z Dirty Mistress Club. No i nie pochlebiaj sobie, przesiadywanie z tobą o świcie w łazience nie było takie straszne jak przewidywałam.

Mark – To może jutro o tej samej porze? (Mer wydaje z siebie bliżej nieokreślony odgłos) Racja, masz lepsze zajęcia niż przesiadywanie ze mną w kiblu...
A terapeuta niezły tyle że zaczynam gadać jak on... mniejsza z tym. Miłego dnia.

Meredith – Nigdy nie bądź niczego pewien. Może się okazać, że moje lepsze zajęcia przestały być lepsze, a jedyną okazją do rozluźnienia jest poranne przesłuchanie w urokliwej łazience mojej matki. Do zobaczenia w każdym razie. (patrzy jak Mark zamyka za sobą drzwi i wchodzi pod prysznic)

Przed domem

(Derek wrzuca torbę na tylne siedzenie samochodu i już ma zamiar wyruszać za miasto, kiedy dostrzega Meredith i Alexa rozmawiających na ganku. Chłopak jest czymś podekscytowany, mówi szybko, gestykulując, po czym odbiega. Derek nie przekręca kluczyków w stacyjce, mając nadzieję, że Meredith do niego podejdzie i nie zawodzi się.)

Derek – Is it good morning? (Uśmiecha się do nadal trochę zaspanej Meredith.) Dobra, rozumiem. (Otwiera jej drzwi.) Wsiadaj, podwiozę cię do szpitala.

(Meredith ziewa, nie przejmując się Derekiem, który z rozbawieniem patrzy na jej zaspaną twarz)

Meredith – Dzień dobry. Jak tam noc w szpitalu? No i nie musisz mnie podwozić, Alex poczuł nagłą potrzebę pojawienia się o świcie w szpitalu, więc byłam dobrą koleżanką i zamieniłam się z nim dyżurami. Mam jeszcze trochę czasu zanim pojadę do pracy. A ty nie idziesz dzisiaj do szpitala? (patrzy na torbę w samochodzie) Wyjeżdżasz gdzieś?

Derek – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Przełożyłem wszystkie zabiegi, zresztą nie miałem niczego, co nie mogłoby zaczekać. Jadę w góry, sprawdzę czy moja ziemia jest jeszcze moja, połażę. Przyda mi się wolny dzień po... tym wszystkim. (Patrzy na Meredith i uśmiecha się do niej zagadkowo.) Wsiadaj. Masz coś lepszego do roboty? (Mer stoi jak stałą.) Mam nawet kofeinę, dobrą, gorącą kofeinę.

Meredith – (Meredith nie potrafi opanować uśmiechu) Powiedzmy, że wsiądę z tobą do tego samochodu, ale pamiętaj, że jest w tym duża zasługa obiecanej kofeiny. No i faktycznie oprócz obserwowanie bujnego życia moich, (patrzy na Dereka) no dobra naszych współlokatorów nie mam nic do roboty. I o jakiej ziemi mówiłeś? (spogląda z zaciekawieniem)

Derek – Mmmmm. (Derek uśmiecha się ale nie odpowiada. Przyu okazji dochodzi do wniosku, ze za często uśmiecha się przy Meredith - zupełnie jak jakiś naćpany elf w wiosce Świętego Mikołaja.)

(Meredith wsiada, zatrzaskuje drzwi. Ruszają.)

Derek – Wszystko przed tobą. (Meredith węszy i szuka obiecanej kawy. Derek ręką zasłania jej dostęp do tylnego siedzenia.) Nikt nie powiedział, że kofeina jest za darmo.

Meredith – Jesteś złym, wstrętnym mężczyzną. Szantażujesz kofeiną nieprzytomne zaspane kobiety i wywozisz je w bliżej nieznane miejsca. Wiesz, że za takie coś mogą zamknąć? No więc czego chcesz za kawę? (Meredith patrzy na Dereka i czuje, że się rumieni. Boże, rumieni! Do tej pory myślała, że to spotykało tylko kobiety w epoce jej babci, ale widać te stalowoszare, spokojne oczy potrafiły przenosić w czasie) Niewiele mogę zaoferować o tej porze dnia.

Derek – Ooo, nie zgodziłbym się. (Derek nie może opanować śmiechu. Teraz już wie, że Mark z pewnością go czymś naćpał w dogodnym momencie. Inne wytłumaczenia byłyby zbyt irracjonalne. Archiwum X to nie ten serial.) Pomyślmy, czego mógłbym zażądać od zdesperowanej, zaspanej kobiety w dodatku zdanej na moją łaskę i niełaskę? Hmmm... (Przez chwilę bezczelnie patrzy jej się w dekolt, ignorując zupełnie na szczęście pustą drogę przed sobą.) Powiedzmy... (Meredith zauważa, ze mówi to prawie tak sprośnie jak Mark.) Opowiedz mi coś o sobie.

Meredith – (Meredith patrzy na Dereka tak, jakby właśnie zapytał ją ile dziewic żyje na Madagaskarze.) O sobie? Żartujesz prawda? (zaczyna się śmiać, ale przestaje, kiedy zauważa poważną minę Dereka) O Boże, nie żartujesz. Chcesz wiedzieć jaki mam numer buta? Jaki lubię kolor? Jak miał na imię mój pierwszy chłopak? Jestem stażystką w szpitalu, córką swojej matki. Mam genetycznie uwarunkowane, żeby być obrzydliwie nieciekawą osobą. Jeśli nie chcesz zasnąć za kierownicą i tym samym skrócić życia jakiejś niewinnej staruszce to zastanów się nad innym zestawem pytań.

(Derek skręca w bok z obwodnicy na jedną z tych okropnych, wąskich dróżek, które zapomniały się przystosować do wymogów XX wieku. Wskazuje ręką: )

Derek – Drzewa. Góry. Jeśli coś zabiję to najwyżej świstaka, a to i tak nieskończenie mało prawdopodobne. Chociaż wiesz, mógłbym specjalnie spowodować wypadek, żeby móc cię ratować. W najlepszym wypadku zakochałabyś się w swoim cudownym wybawicielu, w najgorszym musiałbym bardzo dokładnie cię zbadać. Ale... (Ostro skręca w lewo.) Mimo wszystko chyba oprę się pokusie posłucham o twoim strasznym, nudnym życiu. I pamiętaj, że mogę słuchać dokładnie o wszystkim. Najchętniej o brudnych, wstydliwych tajemnicach, ale zapewne byłoby to zbyt wygórowane żądanie za kubek lurowatej kawy. Więc...? Nie patrz tak na mnie. Jeśli będzie tragicznie, wrócę do wariantu z wypadkiem.

Meredith – Mam prawo wyboru? Bo jeśli tak, to chyba sama prędzej skusze się na ten wypadek. Jestem nudna. W dzieciństwie lubiłam bawić się lalkami jak każda dziewczynka. Nie cierpiałam karuzel. Widzisz jak nieciekawie się zaczyna? Zakładam, że o różowych włosach nieprzystosowanej społecznie nastolatki nie chcesz słuchać. (Meredith podskakuje na kolejnym gwałtownym zakręcie) . Potem były studia, matka, studia, matka...no nie patrz tak na mnie, moje życie jest na prawdę zwyczajne! Najciekawszym wydarzeniem ostatniego czasu było chyba przygarnięcie tylu lokatorów do domu mojej niczego nieświadomej matki. Rozczarowany? Na pocieszenie powiem ci, że mój ulubiony kolor to czarny, a pierwszy ukochany miał na imię Thomas. To co? Szukamy jakiegoś ładnego drzewa, w które mógłbyś walnąć?

Derek – Nie. (Derek zatrzymuje samochód. Meredith wygląda na zdziwioną i zdezorientowaną.) Spokojnie, nie wywiozłem cię w dzicz, żeby odciąć cię od świata i robić z tobą bóg wie, co. Chyba, że chcesz. (Mer posyła mu piorunujące spojrzenie.) Żartowałem. Zwykle zostawiam tu samochód, jakieś pięćdziesiąt metrów stąd zaczyna się piękny szlak na Górę Tygrysią. Idziesz? (Wyciąga termos z kawą i podaje go Meredith.) Chętnie jeszcze posłucham

(Meredith łapczywie pije kawę)

Meredith – Wiesz co, dziwny z ciebie człowiek. Jesteś lekarzem. Neurochirurgiem. Masz cholernie dużo roboty. A teraz jeszcze okazuje się, że chodzisz po górach. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Czy wszyscy w Nowym Jorku tacy są? Pełni Energii? Optymistycznie nastawieni do świata? (wzdryga się) Boże, nie mogłabym tam mieszkać...bez urazy. (widzi rozbawioną minę Dereka) Powiedzmy, że porcja kofeiny pozwala mi iść z tobą. Mam nadzieje, że nie bawisz się w człowieka z dziczy i nie zabierzesz mnie do drewnianej chatki bez ogrzewania i toalety. Boże, znowu za dużo gadam. Prowadź.

Derek – Nie, nie za dużo. (Kręci głową. Zabiera oburzonej Meredith termos, wrzuca go do samochodu i bierze na ramię torbę. Mija Meredith i staje na skraju wydeptanej ścieżki. Wyciąga rękę do oniemiałej Meredith). Ok, skoro jesteś taka pewna, że nie jestem gwałcicielem, zboczeńcem i mordercą to daj mi rękę i chodź ze mną.

(Meredith patrzy na rękę, na samochód, na rękę, na samochód aż w końcu pozwala Derekowi chwycić swoją małą dłoń.)

Meredith – Nie przekręcaj faktów, niczego nie jestem pewna. Po prostu wątpię, że w takiej temperaturze i w takim miejscu będziesz zdolny do czegoś, przed czym nie mogłabym uciec. Wiem, że zachowuje się jak sześciolatek na wycieczce, ale spróbuje i zapytam jeszcze raz. Dokąd dokładnie idziemy?

Derek – (Derek rzuca jej bardzo dwuznaczne spojrzenie.) Kobiety nigdy mnie nie doceniają. (Chwyta pewnie rękę Mer i ciągnie ją za sobą.) Idź po moich śladach, teren bywa zwodniczy. Pytałaś dokąd idziemy? (Podnosi głowę i pokazuje bliżej nieokreśloną górę.) Na sam szczyt. No, prawie. I, zanim zdążysz zapytać - nie, nie szlakiem.

Dom Meredith

(Addison przechadzając się po domu, dostrzega fakt, że jest on pusty, oznacza to... że, zostali sami z Markiem Twisted Evil . Addison wchodzi do pokoju, widzi Marka, na łóżku, podczas czytania jakiejś tajemniczej gazety...)

Addison – Hey, co czytasz, albo oglądasz, well o tym wolę nie myśleć(Addison podchodzi do Marka i bezczelnie zagląda w gazetę) Oooo... 'Yachts', thank God (uff... chwilowo żadnych nowości) to znaczy... miałam na myśli... Chcesz kupić jacht?

(Mark Próbuje ułożyć się wygodnie pod ciężarem Addison)

Mark – Ał... Ał! Przesuń się trochę.. Ał! Nie tutaj! Ooo... już ok.
A czy fakt, że czytam gazetę o jachtach oznacza, że chce go kupić? Może po prostu lubię oglądać sobie takie gazetki i podziwiać jachty. (Addison świdruje go wzrokiem)
OK... ok... przyłapałaś mnie.

Addison – (Już ja wiem, jakie Ty gazetki lubisz oglądać...) Taaa... podziwiać, jak inne gazetki podziwiasz, to też tylko dla samej przyjemności podziwiania, i na pewno nie do przyszłego zastosowania... oczywiście, coś o tym wiemy(buziak) No to przeglądajmy dalej... o ten jest całkiem ciekawy, taki... wszechstronny... (przeglądają sobie dalej gazetę)

(Nie wiadomo jak to się stało, ale gazeta w końcu wylądowała w rękach Addison. Przerzucała stronę po stronie i komentowała co raz to droższe jachty. Marka w tym momencie przestała interesować gazeta. Przyglądał się swojej towarzyszce zabaw. Temu z jaką pasje zabrała się za... właśnie i tutaj nasunęło się istotne pytanie...)

Mark – Addison? Czy ty... wybierasz właśnie jacht?

(Addison zajęta przeglądaniem gazety, nie zwracała uwagi na otoczenie, ale zaczął do niej docierać głos Marka)

Addison – Słucham...? A... tak wstępnie... nie zaszkodzi, poza tym, jeśli na jakiś się zdecydujesz, to będę tam bywać... chyba(patrzy Markowi głęboko w oczy) . No i zawsze to jakiś dach nad głową, gdyby tak Grey zapragnęła naszej eksmisji. No... więc oglądajmy dalej, który Ci się podoba?

(Mark widzi, że nie ma wyjścia, trzeba przejść do konkretów)

Mark – Ech... mam słabość da numeru 530 Fly. (przewraca kilka kartek i dochodzi chyba do najdroższej zabawki) . Zgrabny taki. Wnętrze przestronne. Dobre parametry. Chyba największy w całym katalogu (uśmiecha się lekko) , o cenie nie wspomnę...
(Tutaj zaczyna monolog, który Addison ciężko przyswaja)
Cała część dziobowa poświęcona jest tylko i wyłącznie właścicielowi i jego gościom. Podzielona jest na trzy kabiny i dwie oddzielne łazienki.
(Addison wyraźnie ożywia się na dźwięk słów "trzy kabiny". Przy słowach "dwie oddzielne łazienki" świecą jej się oczy.)
Na głównym pokładzie jest stanowisko sternika z imponującym skórzanym fotelem. (Mark rozmarzony) Za jego plecami, zaskakująca jak na łódź tego rozmiaru kuchnia, a po prawej stronie eleganckie miejsce do spożywania posiłków.
(Mark czyta fragment z katalogu)
Salon usytuowany jest 2 stopnie niżej, na tym samym poziomie co tylny kokpit, oddzielony dużymi szklanymi drzwiami. Wnętrze jest przytulne, wypełnione ciepłym światłem. Szeroka kanapa i luksusowy szklany stół sprzyjają towarzyskim spotkaniom. Górny pokład to miejsce dla miłośników promieni słonecznych, oprócz drugiego stanowiska sternika gdzie jest obszerny pokład do opalania.
I jak?


Addison – Trzy kabiny... dwie łazienki... (mruczy rozmarzona) idealnie. A cena chyba nie gra roli, prawda Tygrysku, w końcu jesteś najbardziej znanym chirurgiem plastycznym na tym kontynencie. No to, co jaka decyzja?

(Mark zamyka katalog, opiera się o ramę łóżka i zaczyna bawić się włosami Addison)

Mark – Sam nie wiem... nic nie stoi na przeszkodzie, ale nie jestem do końca przekonany.
Po co mi właściwie jacht?
A ty chcesz?
Pamiętaj, że traktuje to raczej jako zabawkę a nie lokum... chociaż w awaryjnej sytuacji...

(Addison bierze katalog i znowu ogląda)

Addison – No... właściwie to nie wiem po co, ale tak jak mówiłam, jeśli Grey nas eksmituje, to co my ze sobą zrobimy? Nie chce wracać do hotelu, bo od kiedy Olivia zaczęła się tam pojawiać, boję się, że złapię syfa, jak tylko przejdę jakimś korytarzem... A dla rozrywki byłby dobry, na weekendowe wypady 'we dwoje'(Addison patrzy Markowi w oczy) ... Więc... decyzja należy do Ciebie.

Mark – Wypady we dwoje... sounds interesting. (całuje)
No to po pracy idziemy pooglądać? Odpowiada czy może masz jakieś plany?

(wyraźnie rozochocona)

Addison – Oczywiście, odpowiada. A szczegóły omówimy później... (całuje)

Góry

(Derek wspina się na półkę skalną i pomaga wejść Meredith. Oboje są zmęczeni. Derek wygląda na zadowolonego, Mer niekoniecznie.)

Derek - Usiądź na kamieniach, najlepiej tyłem do słońca. I spójrz tylko na widok. Dobrze więc, twoja kolej. O czym chcesz rozmawiać? Odpowiem na każde pytanie.

Meredith - Rozmowa nie jest tym, co wychodzi mi w życiu najlepiej. Jestem lekarzem, istotą mało komunikatywną w życiu prywatnym, pamiętasz? Spokojnie, ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę (Zastanawia się chwilę.) No i Izzie, ale to już chyba inna kategoria komunikatywności. Nie możesz po prostu... mówić? Obiecuję, że nie zasnę, co i tak byłoby dość trudne na tych... kamieniach. (Siada.)

(Derek patrzy na nią intensywnie i otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale rezygnuje. Jeszcze przez chwilę przypatruje się jej, po czym odwraca wzrok. Kiedy znów się odzywa, wyraźnie już na inny temat i jakby przygaszonym głosem.)

Derek - Nie masz wprawy w chodzeniu po górach. To widać, nie gniewaj się. Jak bardzo w skali od jeden do dziesięciu jesteś zła, że cię tu zaciągnąłem?

Meredith - Zła? O czym ty mówisz? Jak mogę być zła z powodu dwugodzinnego marszu pod górę, robali pod bluzką, czy tego artystycznie wyrzeźbionego kamienia, który właśnie wbija mi się w tyłek? Masz doświadczenie z kobietami, nie wiesz, że możliwość takiego wypadu to marzenie większości żeńskiej populacji? (Mer zaczyna bawić się listkiem, po chwili spogląda na Dereka.) Osiem. Dałeś mi kawę.

Derek - Osiem... Duża dawka lidokainy alba porządna porcja lodów truskawkowych jak przypuszczam, i to na sam początek. A względem wycieczek i kobiet, moje doświadczenia są bardzo ograniczone. Przez ostatnie jedenaście lat sprowadzały się do żony (znaczące chrząknięcie) i czterech sióstr, co zdecydowanie nie jest reprezentatywną grupą.
Rozumiem, że wycieczki odpadają. Czego jeszcze nie lubisz, doktor Grey?

Meredith - Miękkich łóżek, czosnku i żółtych samochodów, doktorze Shepherd. Jak widzisz nie jestem tak wybredna, jakby się mogło wydawać. I wyobraź sobie, że bardzo chętnie posłucham o żonie. Addison lubiła twoje wycieczki? (Mer stara się zachowywać obojętnie.)

(Derek wyraźnie się spina. Odwraca wzrok, niby obojętnie, a jednak zbyt szybko, i zbyt nerwowo. Nie chcąc dopuścić do niezręcznej ciszy, podnosi się i zbiera rzeczy.)

Derek - Nie. (Odpowiada krótko.) Nie lubiła. Mam wieczorem dyżur. Powinniśmy się powoli zbierać.

Meredith - Och. Rozumiem. Ja też nie powinnam opuszczać dyżurów, w końcu jestem stażystką, mogą mi mieć za złe, że zamiast pracować urządzam sobie wycieczki (Wstaje i chłodno zwraca się do Dereka.) W tej sytuacji powrót to chyba najrozsądniejsze wyjście. W końcu praca jest dla nas najważniejsza, mam racje?

(Derek patrzy na nią przez dłuższa chwilę, ale nie odpowiada. Znów podaje jej rękę, zarzucając plecak na plecy.)

Derek - Wejście było ciężkie, ale zejście jest bardziej niebezpieczne. Nie chcę, żeby ci się coś stało, więc trochę to potrwa. No i jesteś na mnie skazana, współczuję. Jeśli chodzi o Addison, nie bierz tego do siebie. To po prostu bardzo świeża rana. I nie martw się o dyżury, w końcu musisz mieć coś z tego, że znosisz towarzystwo najokropniejszego asystenta Seattle Grace.

Meredith - Nie przeceniaj się. Z tego, co zauważyłam, na miano najokropniejszego asystenta w Seattle Grace trzeba długo i ciężko pracować (Podaje Derekowi rękę.) Czy przez słowo ''niebezpieczne'' mam rozumieć możliwość nagłego stoczenia się z tej góry i w konsekwencji moją nieuchronną śmierć pod jednym z tych pięknych drzewek? I oczywiście rozumiem, że Addison to... świeża rana. Ciekawe, czy w ogóle chcesz, żeby się zagoiła (mruczy do siebie.)

Derek - Hmm... (Derek puszcza ostatnią uwagę mimo uszu.) Teoretycznie tak, to jedno ze znaczeń słowa "niebezpieczny". Ale nie martw się, jak sama zauważyłaś, drzewka są bardzo ładne. A swoją drogą, kto w takim razie jest tym najokropniejszym? Chyba muszę popracować nad reputacją, na dobry początek zamęczę cię pytaniami. W ramach egzystencjalnego rozmyślania nad rzeczywistością: czegoś byś, żałowała, gdybyś naprawdę spadła i się zabiła?

Meredith - (Meredith udaje zastanowienie.) Tego, że wypiłam za małą ilość kawy, żeby mieć siłę na złapanie się potencjalnego narzędzia ratunku? Och, no i może tego, że rano nie zjadłam babeczki, którą zaproponowała mi Izzie. W końcu, skoro umierać, to dlaczego z pustym żołądkiem. I na prawdę pytasz, kogo ja, nędzna, plugawa kochanka uważam za najokropniejszego rezydenta? (Wymowne spojrzenie.)

Derek - (Derek znów się uśmiecha.) Pomyślmy... Twierdzisz, że nie mnie, co z bólem serca muszę przyjąć po wiadomości. Mark też nie, jak sądzę. (Posyła Maredith wymowne spojrzenie, które jest bardziej oskarżycielskie niżby chciał. Przytrzymuje jeden z odstających konarów, o który kobieta z pewnością by zahaczyła, i czeka, aż go minie.) Preston. Facet jest tak porządny, ze aż... mniejsza o to. No i jest jeszcze Addie, ale pierwszy, kto nazwie ją okropną - oprócz mnie - zasłuży na medal. To jest Szatan w swojej naturalnej formie, ale dobrze się maskuje. Ale zaraz... (Odruchowo łapie Meredith, gdy ta ślizga się na porośniętych mchem kamieniach. Uśmiecha się rozbrajająco.) Czekaj... Czyja kochanka? I czemu nędzna i plugawa?

Meredith - Medal? Szatan? (Meredith mimowolnie się uśmiecha.) Jesteś więc masochistą, skoro spędziłeś z nią... czekaj, ile to było lat? Jedenaście? A kochanka to powszechnie panujące określenie dla kobiety utrzymującej bliższe stosunki z żonatym facetem, co, chcąc nie chcąc, niewątpliwie robie. A jeśli nie pasuje ci nędzna i plugawa, w zanadrzu mam jeszcze puszczalską stażystkę i cudzołożną zdzirę. Lepiej?

Derek - Hmmm... (Derek cały czas się szczerzy.) Cudzołożna zdzira zdecydowanie nie. Nie chciałbym, żebyś kojarzyła mi się z byłą żoną, naprawdę. Puszczalska stażystka... Równie dobrze można powiedzieć przeciętna stażystka, a nie jesteś przeciętna. No chodź, nie chcę tędy iść, kiedy nad nami będzie ten gruby facet, którego mijaliśmy dwadzieścia minut temu. (Derek opiera się o drzewo i cierpliwie czeka, aż Mer - jak zwykle ciapowata - wpadnie wprost na niego. W jego ramiona, ujmując to kiczowato i durnie.) Kochanka (patrzy jej w oczy), proszę, proszę...

Meredith - (Ucieka wzrokiem.) Kochanka to, z tego, co mi wiadomo, niezbyt pożądane stanowisko. Chociaż... trzeba przyznać, że ma swoje zalety. A gruby facet pewnie wrócił do domu. Nie zauważyłam w tych okolicach zbyt wielu innych tak chętnie poszukujących... wrażeń. Jesteś masochistą, wiesz?

Derek - (Łapie ją za rękę i zmusza, żeby spojrzała w jego roześmiane oczy.) Wiem. A jednak tu jesteś, czy to nie ciekawe? A wracając. Jeśli nie chcesz być kochanką - jakiekolwiek są tego zalety - to kim chciałabyś być? O czym marzysz, Meredith? Chciałabyś być żoną i codziennie rano wyprawiać gromadkę dzieci do szkoły? A może otworzyć w domu bimbrownię i nie ruszać się z niego już nigdzie? I nie musieć już nigdy doświadczać żadnego masochizmu z mojej strony...

Meredith - Ciekawe? (Przeszywa go wzrokiem.) Możliwe, chociaż ja użyłabym raczej określenia tragiczne. I odpowiadając na twoje pytanie, nie marze o tym, żeby być żoną z gromadką dzieci. Perspektywa własnej bimbrowni jest o wiele bardziej kusząca, chociażby przez nieruszanie się z domu, ale jest to raczej marzenie nie do zrealizowania. Nie mam do ciebie żadnych praw. Wiem. Jednak przy całym moim tragizmie, nie lubię czuć się towarem zastępczym. Po prostu.

Derek - (Puszcza rękę Meredith, a ona go mija. Derek śmieje się, choć bardziej przypomina to sarknięcie w ogólnym rozrachunku.) Zastępczym? Za co, za Addison? Nie bądź... To zamknięty rozdział. I, jeśli ci to sprawi satysfakcję, zamknięty przez nią, więc możesz się nie łudzić, że ona pomoże ci się mnie pozbyć. I, mogę ci obiecać, żadne z nas nie będzie oglądać za siebie. (Podnosi z ziemi długi konar i schodzi ostrożnie, badając nim grunt przed sobą.) I masz dokładnie tyle praw, ile sobie wzięłaś.

Meredith - Nie chce się pozbywać. Mężczyźni których się pozbyłam kończyli raczej... sama nie wiem, gdzie kończyli, ale na pewno nie ze mną w górach. A wzięłam sobie tyle praw, na ile zasługuje wstrętna cudzołożna stażystka, sypiająca ze swoim szefem, co, nawiasem mówiąc, też nie jest zbytnio mile widziane. Zdajesz sobie sprawę, że z racjonalnego punktu widzenia ten zwią... to, co jest między nami, jest podejrzanie skomplikowane? A przynajmniej powinieneś, bo mój racjonalny punkt widzenia najwidoczniej nie jest ostatnio zdolny do użytku.

Derek - (Derek siada na pobliskim konarze, nie przejmując się porastającym go mchem.) Usiądź na chwilę - czeka nas zaraz stromy kawałek. I, moim niezupełnie racjonalnym zdaniem, to wcale nie jet skomplikowane. O ile jesteś zainteresowana, oczywiście. Bo jeśli tylko jesteś, to jest bardzo proste.

Meredith - Nie możesz tego robić. Nie możesz odwracać sytuacji tak, żebym to ja okazała się problemową stroną. Nie możesz pytać, czy jestem zainteresowana, bo to jest pierwsze pytanie, które powinnam zadać tobie. (Siada.) Czy zawsze wszystko jest dla ciebie takie proste?

Derek - (Chichocze.) Czasami. Jestem na etapie uczenia się dystansu. Chyba. Dobrze brzmi w każdym razie, zupełnie jak jedna z mądrości, które Mark przynosił z sesji terapeutycznych. Poza tym niczego nie odwracam, tak po prostu jest. Bardzo proste. Ale jeśli tak chcesz - w porządku. Co jest takie skomplikowane?

Meredith - To, co jest między nami, jeżeli w ogóle coś jest? Nie zastanawiałeś się nad konsekwencjami? Nie myślałeś o tym, co będzie? No tak, przecież nie musisz. Ty nie tracisz nic. Ja z kolei pozbywam się reputacji i nie mam pewności, czy nie na darmo, bo w końcu zawsze możesz wrócić do perfekcyjnej żony. To mało? Zdecydowanie potrzebuje sesji terapeutycznej.

Derek - Reputacji? (Unosi pytają brwi.) Dlatego że sypiasz z asystentem, zupełnie przypadkiem tak, jak większość stażystów? Na przykład Cristina, żeby daleko nie szukać. A może dlatego, że prawnie nadal jestem żonaty? Rzeczywiście to może przesądzić zrzucenie cię z panteonu świętych dziewic. Meredith... Dlaczego uważasz, że istnieje jakakolwiek szansa, że zejdę się z Addison?
A jedyną konsekwencją o jakiej myślę jest to, że pozwolisz, żebym zakochał się w tobie do szaleństwa i zostawisz mnie ze złamanym sercem. Ale to czyni ze mnie tylko sentymentalnego idiotę, prawda?

Meredith - Oboje wiemy, że nie znam cię na tyle dobrze, żeby rozpoznać czy czujesz coś do Addison. Wiemy również to, że już od dawna bycie świętą dziewicą nie jest moim życiowym celem. I wątpię, żebyś to ty z nas dwóch miał szanse na zakochanie się do szaleństwa i złamane serce. (Wzdycha.) No i spokojnie, nie jesteś sentymentalnym idiotą. To przeze mnie. Najwidoczniej każdego kogo spotkam zarażam beznadziejnością.

Derek - Och, więc nagle stałem się beznadziejny? Dziękuję za komplement. Abstrahując od tego, że podobno zaraziłem sie od ciebie - nieistotny szczegół. Dlaczego aż tak bardzo przejmujesz się Addison? Mark jest zdecydowanie większym zagrożeniem dla mnie niż Addie dla ciebie, jeśli już przy tym jesteśmy.

Meredith - Nie rozmawiamy teraz o Marku. I nie mogę nie zwracać uwagi na Addison. Sam musisz przyznać, że to nie jest typ kobiety, którą można sie nie przejmować. I proszę cię, nie mów, że czujesz się zagrożony. To moja kwestia.

Derek - (Derek patrzy Meredith głęboko w oczy.) Mark nie jest typem faceta, którego mogę ignorować. Zwłaszcza jeśli spędza zbyt dużo czasu z kobietą, na której mi zależy. Ja nie zejdę się z Addison i to jest pewne. Za to istnieje duża szansa, że Mark cię uwiedzie, bo to taki właśnie typ faceta i muszę brać to pod uwagę. Bez względu na to, że dostaję szału na samą myśl.

Meredith - A bierzesz pod uwagę, że kobieta, na której ci zależy, nie jest w stanie zainteresować się kimś innym, bo nie może myśleć o niczym, oprócz tego jak nie wypaść przed tobą na idiotkę? Jak sprawić, żeby sie nie zakochać, chociaż coraz częściej wydaje się, że już na to za późno? Może chciałabym spotykać się z kimś innym. Może powinnam spotykać się z kimś innym. Niestety, odkąd... jesteś, najwyraźniej przestało to być możliwe, bo siedzenie naprzeciwko innego faceta i myślenie o tobie, to zdecydowanie nie najlepszy pomysł.

(Derek splata ręce i odwraca wzrok. Przez chwilę milczy, po czym bierze głęboki oddech.)

Derek - Może powinnaś. (Mówi bardzo poważnie. Zapada niezręczna cisza.) Ale, skoro jesteśmy już tacy do bólu szczerzy i obrzydliwie sentymentalni... Chcesz tego? Wiem, że brzmi to jak żałosne pytanie trzynastolatka. Naprawę, Meredith, wiem. Ale muszę wiedzieć, że chcesz się w tym grzebać, brać się za jeszcze-niestety-żonatego faceta popapranego emocjonalnie, ze sporym bagażem. (Patrzy na nią intensywnie.) Nie mogę ci obiecać, że to będzie łatwe. Moje życie jest cholernie skomplikowane, szczególnie teraz, a ty wylądujesz w samym środku tego. Meredith...

(Meredith wstaje i robi kilka kroków)

Meredith - Cholernie skomplikowane? Lekcje dystansu poszły na marne, doktorze Shepherd? (Uśmiecha się.) I powiedzmy, że grzebanie się w skomplikowanym życiu na razie nie było aż takie przerażające. W twoim jeszcze nie próbowałam, ale mam porządne doświadczenie. No i w końcu przyda mi się ktoś, kto zechce pouczyć mnie dystansu. (Patrzy na zegarek.) Chyba powinniśmy już wracać, muszę zdążyć na dyżur, ty na pewno też masz dużo pracy w szpitalu. Idziemy?

Derek - Tak, idziemy. (Derek zbiera się i rusza przed siebie.) Odwiozę cię prosto do szpitala, zrobiło się późno. Wprawdzie ja jako asystent muszę tylko dobrze wyglądać, ale mogę się poświęcić i pojawić w szpitalu. Podenerwuje Burke'a swoją osobą, ponaprawiam szkody wyrządzone przed Marka... (Zmuszę Addison, żeby wreszcie się ze mną spotkała.)

Meredith - Ja znając życie dołączę do nagonki za jakąś ciekawą operacją, chociaż z Cristiną w jednym szpitalu będzie to trudne. No i oczywiście będę się starała nie wpaść na ciebie w szpitalu, co nie będzie trudne przez tabun wielbicielek, których sie spodziewam. (Dochodzą do samochodu.) No i dziękuje, za możliwość... pochodzenia po górach. Nie było tak źle, jak się spodziewałam.

(Wsiadają do samochodu.)

Derek - Tabuny wielbicielek... ciekawe. Przyślij do mnie pierwszą, którą zobaczysz, będę wdzięczny. To co, prosto do szpitala? W porządku. Chociaż mam przeczucie, że nie czeka nas tam nic przyjemnego. Przynajmniej mnie. (Boże, daj Addison dzisiaj wolne.)

(Odjeżdżają.)

SGH

Preston przez pager wezwał Cris do "bardzo ciężkiego przypadku", zniecierpliwiony czeka

(Cristina dosłownie wpada na Burke'a)
Cristina – Gdzie jest ten... Tu nikogo nie ma (zdziwione spojrzenie) Jestem w PRACY, a ty mnie wezwałeś do...?

Preston – Nie, tym razem nie chodzi o łóżko. Tzn właściwie tak o to chodzi, ale nie w tym sensie co myślisz. Musimy poważnie porozmawiać (mina jakby przeprowadzał najpoważniejszą operację na świecie)

Cristina – (mina w stylu "Are you kiddin' me?!") O czym porozmawiać? I długo to zajmie? Niedługo przyjedzie z 10 pacjentów, a ja tam muszę być.

Preston – Cristina!!! Przestaniesz wreszcie? Nie tylko praca jest ważna!

Cristina – Jak to... (widząc spojrzenie Prestona, milknie) O czym chcesz porozmawiać?

Preston – O nas. Tzn o naszych... relacjach. Nie możemy dalej unikać rozmowy, rozumiesz? Nie wiem czy Ty traktujesz to wszystko na poważnie, ale ja zaczynam tak. Więc powiedz, że ty też albo daj mi spokój, bo chcę wiedzieć na czym stoję.

Cristina – Poważnie? Co rozumiesz przez poważnie? NIGDY nie spotkaliśmy się poza szpitalem, nie licząc wanny Meredith, rzeczywiście, poważny związek.

Preston – Aha (zrezygnowana mina), myślałem, że to, że już ze sobą spaliśmy i to nie raz, coś znaczy. Mówisz, że nie spotykamy się poza szpitalem, więc może chciałabyś gdzieś pojść? Znam fajną knajpkę, masz dzisiaj wieczorem czas?

Cristina – Dzisiaj wieczorem jaaa... (mam operację) Tak, mam czas. Dużo czasu. (nieśmiały uśmiech) O której po mnie.. przyjdziesz?

Preston – (mysli chwilę) Mam przyjść pod szpital czy do domu? Bo nie wiem gdzie mieszkasz... (zmieszanie wymalowane na twarzy)

Cristina – (i jeszcze się nie dowiesz, mój chlew... a zresztą) Pod szpital, zdecydowanie pod szpital . Moje mieszkanie... powiedzmy, że nawet ja w nim rzadko przebywam. To o 18? Świetnie. To ja, to ja może wrócę do pracy.

Preston – No tak, ja mam zresztą operację z O'Malley'ami. No to do 18, pa.

(Oboje, jak zwykle, z pewnym zakłopotaniem od siebie odchodzą)

(Mark i George wchodzą do sali w której leży mężczyzna. Mark uśmiecha się szeroko, i bierze kartę do ręki )

Mark - Jak się pan dzisiaj czuje?

Bronhild Williams - (Gadający z teksańskim akcentem paker był wkurzony, bardzo wkurzony) A jak się mogę czuć?! Powinienem doglądać mojego bydła, a siedzę TU!

Mark - ( lekko zmieszany ) Yyy... George może przedstawisz przypadek?

George - Pan Bronhild Williams. Lat 45. Ciśnienie 140/70. Temperatura 36.6. Stan ogólny dobry. Przyszedł na wydłużanie i pogrubianie penisa.

Bronhild Williams - A zamiast gadać moglibyście mnie wziąć na stół, pociągnąć gdzie trzeba i już? Żonka na mnie czeka, bydło na mnie czeka, traktor na mnie czeka. I czemu nie obsługuje mnie żadna ładna pielęgniarka, ani stażystka, cokolwiek?

Mark - Stół będzie wolny dopiero za dwie godziny. Tętniaki i urazy mózgu niestety w pierwszej kolejności (szeptem: penisy na końcu)
Jeśli George panu nie odpowiada to mogę panu załatwić jakąś ładną stażystkę. W końcu pacjent nasz pan.

Bronhild Williams - Tak, miło mi będzie pobawić się ze stażystką w doktora... Tzn (wielki człowiek rumieni się) porozmawiać.

( Mark uśmiecha się )

Mark - George idź poszukaj Dr Grey. Poproś żeby tutaj przyszła i przygotowała pacjenta do zabiegu. A potem... znajdź sobie jakieś zajęcie. Cokolwiek.

( George wychodzi. Po kilku minutach wchodzi Meredith )

Meredith - Dzień dobry doktorze Sloan, wzywał mnie pan? (patrzy na Bronhilda) Jestem potrzebna przy pacjencie?

( Mark uśmiecha się szyderczo )

Mark - Ktoś musi go obsłużyć. Przed takim zabiegiem najważniejsze jest przygotowanie psychiczne pacjenta.

(widząc zaciekawienie Meredith na słowa "takim zabiegiem", podsuwa jej kartę pod nos)

Meredith - Ekhm...dość nietypowy przypadek...Mam go...przygotować psychicznie? Przecież wygląda na to, że radzi sobie świetnie. (patrzy na szeroki uśmiech pacjenta)

Bronhild Williams - Świetnie, mają mi powiększyć... Skarb, sama pani wie (rumieni się) A jak coś pójdzie nie tak? Ja jeszcze nie dorobiłem się stada dzieci nawet! Pomoże mi pani to przejść, prawda? (ogląda Mer od stóp do czubka głowy) Ma pani bardzo śliczne... "co ona ma śliczne, boże"... bardzo pani śliczna. Tylko blada. I koścista. I ma pani dziwne brwi. I w ogóle nasze kobity są lepsze. Ale z pani też całkiem niezła.. OCHHHH! Przepraszam, to przez zdenerwowanie. (rumieni się po raz setny)

( Mark nie może opanować śmiechu )

Mark - Widzę że przypadła panu do gustu. Meredith wytłumaczysz Bronhildowi za pomocy czego przeprowadzimy zabieg?

Meredith - Oczywiście. Zabieg pogrubienia penisa przeprowadzamy za pomocą żelu "biopolimero" (produkcja - Hiszpania) lub własnej tkanki tłuszczowej...(patrzy na odrobinę zdenerwowanego pacjenta). Spokojnie, to w rzeczywistości dość prosty zabieg, kilka godzin na sali operacyjnej, potem parę dni w szpitalu i wróci pan do...waszych kobiet.

Bronhild Williams - Z tkanki? Tłuszczowej? Ja nie mam! Niech pani spojrzy na moje jędrne pośladki! Widzi gdzieś tu pani tkankę?! A ten żel.. to on bezpieczny jest? Bo ja nie chcę mieć potem problemów z... życiem.

Mark - Zabieg przemieszczeń tkanki tłuszczowej polega na pobraniu komórek tłuszczowych z brzucha lub wewnętrznej strony ud poprzez odsysanie, oczyszczaniu komórek i następnie ich wstrzykiwaniu bezpośrednio pod skórę prącia. ( Teksańczyk cały drży )

Po zabiegu uzyskuje się 30 - 50 % zwiększenie obwodu prącia. Zazwyczaj przez dłuższy okres czasu przetrwa 80% do 90% wstrzykniętych komórek tłuszczowych. Należy jednak pamiętać, że z upływem czasu komórki tłuszczowe wykazują tendencję do reabsorbcji z powrotem to głębszych części ciała, a przyrost obwodu jest zawsze przynajmniej częściowo tracony. Zdarza się również czasem, ze komórki są reasbsorbowane w sposób nierównomierny - sprawiając, że prącie ma nierówny wygląd. ( Przerażenie osiąga zenitu )

Mężczyźni także często twierdzą, że podczas wzwodu komórki tłuszczowe odczuwane są jako znacznie bardziej miękkie w porównaniu z twardą tkanką ciał jamistych pod nimi - przypomina tkankę piersi. ( poprawka - teraz przerażenie osiąga zenitu )

W zabiegu tym najważniejsze jest, iż stosowana jest własna tkanka pacjenta, a zabieg można powtórzyć w przyszłości, jeśli będzie taka potrzeba. Obecnie zalecamy wykonywanie dwóch przeniesień tkanki w odstępie 3 miesięcy.

Chce pan posłuchać o żelu?

Bronhild Williams - Ż-żel, tak, pro-oszę.

( Mark wyraźnie dobrze się bawi )

Mark - Zabieg ten daje takie same efekty jak pogrubianie własnym tłuszczem. Możliwe jest uzyskanie 40 - 50% przyrostu obwodu z późniejszą tendencją do wchłaniania się żelu i efektu 15 - 30 % przyrostu.

Przewaga zabiegu pogrubiania za pomocą żelu nad autoprzeszczepem tkanki tłuszczowej polega na eliminacji konieczności wykonywania nacięć w miejscach pobierania tłuszczu jak i również znaczącym skróceniu czasu trwania zabiegu.

Zabieg trwa około 0,5 godziny i wykonywany jest w znieczuleniu miejscowym, dzięki czemu pacjent może sam kontrolować ilość wprowadzanego żelu i związaną z tym grubość członka jaką chce uzyskać.

Więc jaki wybór?

Bronhild Williams - Żel, skurczybyku. Widzę, jak ci się morda śmieje, bawi cię moja teksańska duma?! CO?!

Meredith - Spokojnie panie Williams, doktor Sloan nie chciał urazić pana...teksańskiej dumy, tylko w jak najdokładniejszy sposób przybliżyć ten...niecodzienny zabieg. Dzięki temu może pan łatwiej podjąć decyzje, która bądź co bądź jest niezwykle istotna. Poza tym nadmierne nerwy nie są wskazane przed zabiegiem. Proszę się zrelaksować.

Bronhild Williams - Zrelaksować?! Będziecie mi grzebać przy prąciu, właściwie ON będzie mi grzebał przy prąciu (choć przeciw tobie bym się nie buntował) i mam się zrelaksować? A tak w ogóle, to ty mi miałaś pomagać się zrelaksować! NO!

Mark - Spokojnie. Decyduje sie pan na zabieg, czy też nie? Nikt nie musi panu grzebać przy prąciu jeśli nie ma pan na to ochoty. Jest wiele przyjemniejszych rzeczy, które by mógł pan teraz robić. Czy żona wie o zabiegu?

Bronhild Williams - To ma być niespodzianka dla żonki, więc się przemogę. Grzeb mi pan. Ale jak coś pójdzie źle..

Meredith - Zapewniam, że doktor Sloan jest doskonałym specjalistą w...swoim fachu. Jeżeli ktoś ma perfekcyjnie pogrubić pana skarb to tą osobą jest właśnie on. Proszę mi wierzyć, zna się na tym jak mało kto. Jeśli to pana choć trochę uspokoi to mogę zapewnić, że też będę na sali. Nie darowałabym sobie takiej...lekcji. Ma pan jakieś życzenia przed operacją?

Bronhild Williams - "mam wiele życzeń, ale będę wierny żonie" Nie, możemy jechać z tym koksem.

Mark - Hold on! Nie omówiliśmy jeszcze przedłużania!

Około jedna trzecia do połowy prącia (7 - 10 cm) znajduje się wewnątrz ciała i jest od wewnątrz połączona ze spodnią powierzchnią kości łonowej znajdującej się w kroczu.

W zabiegu chirurgicznego wydłużania penisa zwiększa się długość prącia dzięki jego wewnętrznemu odcinkowi, który jest "wysuwany" - "uzewnętrzniany".

Po zabiegu nie jest rzadkością, że mężczyźni natychmiast zyskują 2 - 3 cm długości prącia w stanie zwiotczenia. Jednakże natychmiastowe zwiększenie długości w stanie wzwodu jest mniej spektakularne i zazwyczaj wynosi 0,7 - 1 cm

Emmm... to tyle. Jeśli nie ma pań pytań ani wątpliwości to Dr Grey może pana przygotować do operacji.

Bronhild Williams - (kowboj od razu poweselał) No jak ona to ja jestem zawsze gotowy.

(Addison idzie sobie korytarzem, gdy dostrzega George'a, który wyraźnie nie wie co ze sobą zrobić)

Addison – Dr O'Malley, już Pan jest, świetnie, mam dość ciekawy prawdopodobnie przypadek Very Happy Trzeba tylko przeprowadzić odpowiednie badania. Pacjentka nazywa się Pixie Cooper, ma następujące objawy: częstomocz, upławy, ból w cewce moczowej. Trzeba pobrać wydzielinę do badania z pochwy i cewki moczowej. Za chwilę będziesz miał okazję to zrobić, idziemy.

George – Jestem, jestem Dr. Montgomery! Widzę, że szykuje się ciekawy przypadek. No to idziemy! (przez przypadek potyka się o sznurówkę).

Addison – (Bożesztymój! Dobrze, że pacjentka tego nie widziała, ja bym go do swojej pochwy nie dopuściła na jej miejscu) Pani Pixie Cooper, dr O'Malley. Dr O'Malley pobierze próbki do badania. A potem, zaproponuje zestaw badań. Jeśli tylko ma pani jakieś pytania, proszę pytać.

(Pixie czuje się skrępowana xD)

Pixie Cooper – A... musi.. on? Nie żeby mi się nie podobał (uśmiecha się niepewnie) , wygląda na bardzo miłego chłopca ale wolałabym żeby to pani zrobiła... (widzi zdziwioną minę Addison) no.. jest pani kobietą. A ja nie byłam nigdy u ginekologa ... mężczyzny... wie pani... sex to co innego (histerycznie śmieje się) . W towarzystwie mężczyzn jestem jestem zazwyczaj bardzo towarzyska... odważna... zresztą, nie musi pani tego słuchać.

Addison – No... i przez to, że Pani rzadko do ginekologa chodzi, złapała Pani to, co podejrzewam, że Pani złapała. Proszę się zrelaksować, Dr O'Malley to najlepszy stażysta, jest Pani w dobrych rękach. Więc jaka decyzja, Dr O'Malley może pobrać próbki? Ja oczywiście do niczego Pani nie zmuszam, jeśli tak zdecydowanie Pani się temu sprzeciwia, to ja pobiorę próbki.

Pixie Cooper – Ja powiedziałam że nie byłam u mężczyzny ginekologa, a nie że nie byłam u ginekologa. Mam nadzieje że to nie była złośliwość... (George przewraca kubek z wodą) i tak... zdecydowanie się sprzeciwiam.

Addison – Jaka złośliwość...? Skądże Very Happy , częstsze wizyty pozwoliłyby szybciej wykryć chorobę, bo w swojej początkowej fazie przebiega ona właściwie bezobjawowo i tylko badania pozwalają na jej wykrycie. Jeśli ma się Pani czuć niekomfortowo, to oczywiście ja pobiorę próbki. (Do George'a) Niestety nie popraktykuje Pan dzisiaj, ale może Pan zaproponować zestaw badań, więc słucham? (Addison pobiera próbki)

George – Podstawą rozpoznania jest wykrycie badaniem mikroskopowym pasożytów w odpowiednio pobranym i przygotowanym materiale biologicznym, a więc potrzebna jest wydzielina z pochwy, cewki moczowej i osad moczu.

Addison – Dobrze, zabierz próbki, zleć badania, powiedz, że to na moje polecenie. Spotkamy się za 2 godziny, laboratorium powinno już zrobić te badania, więc przynieś wyniki.

(po dwóch godzinach Bambi wraca z wynikami, znów potykając się o sznurówki)

George – Doktor Montgomery! Doktor Montgomery! Mam wyniki. Wszystko wskazuje na rzęsistkowicę. Więc musimy zacząć leczenie, które polega na podawaniu doustnie pochodnych imidazolu: metronidazolu, tinidazolu, ornidazolu. Stosuje się terapię uderzeniową - lek jest podawany jedno-dwu-trzykrotnie w ciągu doby.
Trzeba jej o tym powiedzieć. Ehm ... no i jeżeli miała kilku partnerów, należy ich wszystkich poinformować i leczyć (co za baba!).

Addison – (Jezus Maria, dobrze, że sama próbki pobrałam, no ale przynajmniej z teorii się przygotował) Bardzo dobrze. Teraz tylko trzeba o tym poinformować pacjentkę. Idziemy, zaraz Pan tego dokona.

George – Kiedy? Gdzie? Jak? Co, ja mam poinformować? A czemu? (zadaje bez sensu głupie pytania) Przecież to pani pacjentka. Ja tylko miałem badań dopilnować (przecież ta kobieta mnie zabije jak jej wykład dam o tym świństwie) . Może jednak nie ja, co? (rozpoczyna dyskusję) .

Addison – Dr O'Malley! Jako stażysta musi się Pan nauczyć informowania pacjentów o ich aktualnym stanie zdrowia, przy okazji będzie Pan miał okazję zachęcenia Pani Cooper do męskiej części lekarzy. Relax, będę tam razem z Panem, jeśli będą jakieś problemy to pana wyręczę, tak więc do dzieła.

(Wchodzą do sali pacjentki)

Addison – Witam ponownie, potwierdziliśmy już diagnozę, Dr O'Malley?

George – Tak Dr. Montgomery! A no właśnie. Ehm ... Pani Cooper ma pani, ma pani (zaczyna się jąkać) no taką chorobę, chorobę rzęsistkowicę. Jest to choroba zakaźna przenoszona drogą płciową. Po zarażeniu się rzęsistkowicą najczęściej dochodzi do ostrego stanu zapalnego, który nie leczony przechodzi w zapalenie przewlekłe, a następnie w przewlekłe utajone. Częstość występowania rzęsistkowicy jest zmienna. Osoby mające stałych partnerów seksualnych i znajdujące się pod dobrą opieką ginekologiczną chorują rzadko. Natomiast schorzenie to występuje aż u 50% osób nie przestrzegających higieny! No i gdy często zmieniają partnerów seksualnych! Leczenie polega na podawaniu metronidazolu i pochodnymi imidazolu. No i jest jeszcze jedna sprawa, musi pani poinformować o tym swoich partnerów!

Pixie Cooper – A może zamiast krzyczeć sam by pan poinformował swoich partnerów? (Pixie uśmiecha się słodko) Jak długo mnie będziecie z tego leczyć?

George – Dlaczego ja mam poinformować swoich partnerów łaskawie co? Ja nie mam syfa w przeciwieństwie co do innych! Leczenie trwa około dwóch tygodni! Ze względu na duże prawdopodobieństwo (prawie 100%) zarażenia pańskich partnerów, trzeba bezwzględnie przeprowadzić u nich leczenie i to jak najszybciej zanim zrobi się z tego epidemia!

Pixie Cooper – Pańskich? Czy ja wyglądam na mężczyznę? Mam na imię Pixie!!! Doktor... Pani doktor, czy ten człowiek musi się tak na mnie wydzierać? (krzywi usteczka, zniesmaczona)

Addison – Oczywiście nie musi, Dr O'Malley dziękuję za współprace. Pani Cooper, nie interesuje mnie właściwie, co Pani zrobi z tą informacją, od Pani zależy przyszłość pewnie całej gromady mę


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mark dnia Sob 19:41, 11 Sie 2007, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Mark
Administrator
PostWysłany: Pią 23:46, 10 Sie 2007
Administrator


Dołączył: 01 Kwi 2007

Posty: 678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nowego Yorku of course

Addison – Oczywiście nie musi, Dr O'Malley dziękuję za współprace. Pani Cooper, nie interesuje mnie właściwie, co Pani zrobi z tą informacją, od Pani zależy przyszłość pewnie całej gromady mężczyzn, ale nie ważne, to Pani jest naszą pacjentką i Panią musimy wyleczyć. Zastosujemy sposób leczenia zaproponowany przez Dr O'Malleya. No chyba, że czuje Pani potrzebę posiadania rzęsistkowicy? Więc, zgadza się Pani na leczenie?

Pixie Cooper – Oczywiście, że się zgadzam! W końcu muszę wrócić do.. eee, sama pani wie. każdy to lubi (nerwowy śmiech)

George – Dziękuję Dr. Montgomery! Z chęcią pójdę już. Upierdaski już dawno takiej nie widziałam jak ta pani PIXIE! Do widzenia pani SYFILIS COOPER!

Pixie Cooper – (do Satan) Proszę o ostrą reprymendę dla tego pana... Mam nadzieję, że szpital również będzie tak zadowolony jak on, płacąc mi odszkodowanie.

Addison – A Pani wybaczy, ta burza hormonów Very Happy Zaglądnę do pani później.

(Wychodzi z pokoju, idzie za George'em)

Addison – Do George'a: Chcesz wylecieć ze stażu i być obciążony długiem szpitala wobec Pani Cooper? Pacjenta się nie obraża! A interpretacja badań i diagnoza były jak najbardziej słuszne, A teraz może Pan sobie poszukać nowego przypadku.

George – Dziękuję! (uśmiech za pochwałę)
A co do pacjentki, sama Dr. Montgomery widzi jaka to wścibska baba (patrzy się na nerwowy uśmieszek Pixie) . On tez mnie po pierwsze obraziła! A po drugie mnie dobija nerwowo! W końcu się cieszę, że nie będę się zajmował (strzela focha) . Panią przepraszam, ale jej nigdy w życiu! I lepiej pójdę ... (idzie szukać ciekawszego przypadku) .

Stołówka

(Pusty żołądek bywa często powodem niepokoju, stresu i nerwicy, więc dlatego dobry posiłek jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu lekarza stażysty. Meredith, Cristina, Alex i Bambi potrafili zrobić wszystko by móc w pewnej chwili zjeść choćby jednego batonika. Jednak najbardziej oczekiwaną chwilą w ciągu dnia była pora lunchu. Szpitalna stołówka była idealnym miejscem na zjedzenia upragnionego posiłku i wypicia upojnego napoju życia, czyli kawy z automatu. No, więc jak co dzień wszyscy zebrali się o równej 13.00 niezapominając o stercie żarcia i kawy xD.)

George – O Cristina i Meredith!! A gdzie Alex?? Powinien już być od dwóch minut (z za rogu wyskakuje półprzytomny Alex) No jesteś w końcu. Ale jestem głodny. Co dzisiaj ciekawego do jedzenia przynieśliście??

Cristina – Myślałam, że gremliny nie jedzą (wymownie patrzy na Alexa) Anyway, co mam to moja sprawa. (A jako, że nie mam nic) Meeer?

Meredith – (Mer wyraźnie podenerwowana) Zapomnij, że znowu będę się z tobą dzielić żarciem. Nie masz w domu jedzenia? Po co pytam, oczywiście, że nie masz... Jesteś przykładem niedożywienia, chcesz żebym zadzwoniła do twojej matki? Nie patrz tak na mnie! Mam tylko batona i jabłko!

(Wszyscy skupili uwagę na Bambim)

George – Co tak się patrzycie na mnie wszyscy tak ponętnym wzrokiem?? Eeeee... Ja nic nie mam prawie, no prawie (W torbie ma ukryte same smakołyki: 3 kanapki, 4 batoniki, 2 opakowania ciastek, 3 opakowania paluszków z sezamem i oczywiście gumę do żucia) No przecież jakbym miał to bym się podzielił z wami (Myśli: Za żadne skarby bym nie oddał nic. Przecież jestem wielkim Bambim) No co??

Cristina – JA jestem przykładem niedożywienia?! Odezwała się sekso- i alkoholiczka z anoreksją... hmmm, dasz to jabłko? (Po chwili dociera do Cris paplanie Bambiego) A żonka to nic ci nie robi? Naprawdę nic? (Naciera na George'a)

George – Żonka robi robi, ale dzisiaj nie miała czasu żeby choćby kanapeczkę zrobić mężowi. Naprawdę, seriously!! (żeby nikt nie widział chowa torbę pod krzesło) no i dzisiaj nic prawie nie mam (myśli: dobrze, że nie wiedzą, co jest w tej torbie już bym jej nie miał) No Mer Ty masz i jabłko i batonika, może byś się podzieliła??

Meredith – Znaj moje dobre serce zawsze trzeźwa dziewico (rzuca Cristinie jabłko) George, nie udawaj, że nic nie masz, wszyscy dobrze wiedzą, że Callie zawsze ma czas żeby zrobić ci jedzenie. Dużo jedzenia. Nie podzielisz się z wygłodniałymi koleżankami? No George...

George – I kolegą!!
Ja?? Eeeee... No może bym się podzielił, no ale mam bardzo, ale naprawdę bardzo mało żarcia (coraz mocniej tuli torbę do siebie) No mogę Ci gumę dać, bo mam, no i paluszka (delikatnie bierze i otwiera torbę) Jak chcesz to masz (kładzie paczkę paluszków i gumy "wybielacze zębów" na stół, po czym z powrotem szybkim ruchem odkłada drogocenny skarb na miejsce).

Cristina – Ona dała mi jabłko, JABŁKO, rozumiesz, jakie to jest wyrzeczenie?! Więc wyciągaj co tam masz i dziel się.

Meredith – Właśnie! Oddałam jej jabłko! (Do Cristiny) Masz być dla mnie miła cały dzień, zrobiłam to tylko dlatego, że jesteśmy przyjaciółkami (kto inny chciałby się ze mną przyjaźnić) George... To już przestaje być zabawne (morderczy wzrok na Georga) Wiesz, do czego są zdolne dwie głodne kobiety? Nie? Uwierz, nie chcesz się dowiedzieć.

George – Nie wiem i nie chce wiedzieć (przestraszony przez dwie zgłodniałe kocice rzuca torbę na stół) Proszę tylko zostawcie mi coś!!!

Cristina – Mer, a czy ja kiedykolwiek byłam dla ciebie niemiła? Albo nie odpowiadaj. Jak dzielimy nasz łup? Pół na pół? (Cris już zupełnie nie zwraca uwagi na Bambiego)

Meredith – Tak, tak... Na pewno pół na pół... wezmę batona... i kanapkę... o ciastka też... no co tak patrzysz? Nigdy nie widziałaś głodnego człowieka? Nie samym piciem człowiek żyje. Mogę wziąć Twixa? Mogę, prawda?


George – No przepraszam zgłodniałe tygrysice, ale chyba powiedziałem coś prawda?? Macie mi zostawić mi trochę żarcia!!! Trochę to u mnie znaczy dużo!!! Ja też jestem głodny, bardzo głodny. Że jestem Bambim i czasem fajtłapowatym silnie rozumiejącym człowiekiem, też potrzebuje pokarmu. Więc dlatego póki jeszcze proszę ZOSTAWCIE MI TROCHĘ JEDZENIA!!! Chyba wy nie chcecie poczuć złego, głodnego i rozwścieczonego osobnika płci męskiej??

Cristina – Przecież Alex się nie wścieknie, znaczy... Aaaa, to ty mówiłeś o sobie! (niewinna minka) Jakoś zaryzykujemy, ej, to moje! (Cristina zaczyna ciągnąć dziwną paczuszkę)

Meredith – George spokojnie... wszystko ci oddamy... kiedyś... Boże, powiedz Callie, że robi przepyszne kanapki... (patrzy na Cristine) Co ty robisz?! No chyba sobie kpisz! Nie oddam ci moich ulubionych ciastek! Tak, dobrze usłyszałaś to MOJE ulubione ciastka, oddawaj! (usiłuje wyrwać paczuszkę Cris)

George – Oddajcie mi moje żarcie! Słyszycie! Co wy wyprawiacie z moimi ciasteczkami? Moje ciasteczka (ręką próbuje zabrać ciasteczka od płci pięknej) Ja chyba zaraz się z wami policzę (oko kieruje w stronę krzesełek)

Cristina – To są MOJE ciasteczka na wieki wieków whatever! (ciągnie ciastka w swoją stronę) Bambi, shut up, to męska walka o ciastka!

George – Że niby jak ty się do mnie odzywasz? Takich słówek mamusia Cię uczyła? Nie ładnie.
A teraz Ty nie posłuchaj. Po pierwsze to ja jestem mężczyzną, a ty babą! A po drugie to moja paczuszka! A masz! (rzuca ciasteczkiem w oko Cristiny).

(ciastko przeleciało obok jej głowy)

Cristina – Celność to ty masz, ciekawe, jak ze skalpelem sobie radzisz. (w tym momencie pager Krysi zaczął się odzywać Wink ) Anyway, muszę lecieć, ciastka biorę ze sobą.

(zanim ktokolwiek zdążył zareagować Cristina znika. Z ciasteczkami)


George – (w tym samym momencie daje znak pager Bambiego) Jeżu! Ja też muszę lecieć, ale resztę ciasteczek zabieram ze sobą!

(chwyta ostatnie resztki ciasteczek, zabiera torbę z resztkami żarcia i znika w sina dal).

(Callie, Prestonoperują. Wchodzi George. Pacjent facet ok. lat 65. Operacja klatki piersiowej z konsultacją Callie i asystą Bambiego).

Callie - (Callie robi się blada jak papier, ma nudności, chwieje się na nogach, wygląda jakby zaraz miała paść).
Długo jeszcze dr. Burke?

Preston - Jeszcze trochę, Dr Tor... O'Malley. A coś się stało? Jakoś dziwnie wyglądasz...

Callie - Eeee.... nic... właściwie to nic. Kobiety w dzisiejszych czasach muszę być twarde Preston (zielenieje na twarzy, poci się). George możesz mi przetrzeć czoło?? Chyba się denerwuję, bo się pocę...

George - Callie Ty dziwnie wyglądasz. Na pewno dobrze sie czujesz ? (bierze chusteczkę i przeciera czoło).

Callie - Już mówiłam, że tak. To, że się pocę, nie znaczy, że umieram. Bo nie umieram. A jeśli zacznę umierać to tylko przez Ciebie i tylko na zawał serca. Chociaż wątpię, żeby mi się to udało w jednym pomieszczeniu z Prestonem (posyła Prestonowi pełne uznania spojrzenie). Aha i pamiętaj, że nadal jestem na ciebie zła, więc proszę nie odzywaj się jeśli rozmawiam z dr.Burke'iem.

Preston - Dr. O'Malley może naprawdę byłoby lepiej gdyby pani opuściła salę. O' Malley wyprowadź żonę z sali i przyślij mi nowego ortopedę. I nie denerwuj się tak, to prawdopodobnie zwykłe zatrucie!

Callie - I ty Preston przeciwko mnie?! Nikt mnie znikąd nie wyprowadzi! Ja się dobrze czuję!! Już powiedziałam. Wszystko jest ok, zacisk proszę, a ty potrzyj... (Callie nie dokńczyła, bo cudownie zwymiotowała na Prestona).

Preston - (Preston mina jakby chciał ją zabić w dodatku tak niefortunnie odsunął się od pacjenta, że ten zaczął się wykrawiać jak szalony). Kur... mać. Wyprowadzić stąd Torres, O'Malley pomóż mi zatamować krwotok.

George - Szybko zaciski! Pacjent się wykrwawia! (mruczy coś do Prestona). Doktorze, ja muszę iść z Callie, proszę! Nie wiem co jej jest (zaczyna sie jąkać z niepewności). Zawołać Dr. Bailey i natychmiast przyprowadzić wózek dla mojej żony (po chwili George zamienia się z Bailey i wywozi Callie z sali).

Callie może ty w ciąży jesteś? Przecież my, no wiesz co, no robiliśmy to jakiś czas temu!

Callie - W jakiej znowu ciąży?! George proszę Cię! Wiesz, co by to dla mnie znaczyło? Dla mojej kariery, dla SGH? Dla Ciebie... zostałbyś ojcem, a to nie wróży dobrze. Sama nie wiem dla kogo gorzej, dla Ciebie, czy dla dziecka. Zresztą o jakiej ciąży my tu mówimy...

George - No nie wiem, może lepiej jakbym Cię zawiózł na badania do Addison? Tak, tak bez żadnej dyskusji. Dla pewności. Może to nic nie jest ale lepiej sprawdzić!
(wywozi Callie do Addison).

(George podjeżdża wózkiem z Callie pod gabinet Addison i zagląda przez dziurkę by upewnić się, że nikogo nie ma).

George - Dobra, Addison jest sama (otwiera drzwi i wjeżdża z Callie do gabinetu).
Witam z powrotem Dr. Montgomery! Przywiozłem żonę bo, zresztą niech sama powie!

Callie - Właśnie. Przywieźli mnie, bo zwymiotowałam na Prestona. A wogóle to cześć Addie. Pewnie masz od groma pracy, a ten Ci jeszcze głowę zawraca. Uściślając oprócz wymiotów jestem blada, mam nudności i kręci mi się w głowie. Do tego jestem cholernie zła, bo nie skończyłam operacji. I to by było na tyle. Ah zapomniałbym mam wkurzającego męża, ale na ot chyba leku nie ma.

Addison - Aha, a te nudności to zwykle kiedy masz? No i od jakiego czasu? Aaa i podsatwowe pytanie, czy George ma tutaj być?

Callie - No zazwyczaj rano i po dłuższym zmęczeniu. Od... cóż właściwie nie potrafię dokładnie określić może kilka tygodni. A mąż niech zostanie na korytarzu. Wkurzyłam sie na niego (spojrzenie pt. Zabiję Cię George! )

Addison - Dr O'Malley, Pan za drzwiami musi niestety zostać (wchodzą do gabinetu).
No dobra, przygotuj się zrobie Ci USG, ale na mojej wprawne profesjonalne oko wygląda mi to na ciązę. Planowałaś?

Callie - Stanowczo nie. I błagam Boga, żeby to nie był Twój przypadek Addie, bo nie mam zielonego pojęcia jak ja to pogodzę z pracą, karierą i całą resztą. Ale cóż nie martwmy się na zapas.

Addison - (Addison wykonuje USG i gawędzi sobie z Callie).
Dla mnie byłby to koniec świata, ale Ty dzielna jesteś, masz męża poradzisz sobie. No i już wszystko wiemy, Calliope Iphegenia O'Malley, oświadczam Ci, że będziesz matką bliźniaków, jesteś w 15 tygodniu ciąży. Gratuluję.

Callie - Matko Addie....... powiedz, że się pomyliłaś.... Chociaż nie. Ty się nie mylisz. Za dobra na to jesteś (Callie zaczyna histerycznie płakać). Matko Addie!! Ja mam męża fajtłapę i karierę przed sobą (przytula się do Addi), ale, co tam!! CHOLERNIE SIĘ CIESZĘ!!!!! Jakie to rozkoszne!! Mała Callie i George!! Addie musisz zostać matką chrzestną!! Tak, to świetny pomysł!! (Callie nadal ryczy ze szczęścia) Muszę powiedzieć O'Maley'owi!!

Addison - Karierę zawsze możesz zrobić, George nie jest takim fajtłapą, na jakiego wygląda (w myślach: no dobra, jest ale tego jej nie mogę powiedzieć). Gratuluję! Jasne! Zostanę chętnie matką chrzestną! Nie jestem wzorem do naśladowania ale co tam. Poprosić przyszłego tatusia?

Callie - Ależ poproś!! Matko jedyna, ja w ciąży!! Nie no, nie mogę, zaraz padnę, zemdleję, albo coś równie głupiego. A skoro mówisz, że karierę zawsze mogę zrobić, to z pewnością masz rację. W końcu jesteś inteligentna i jesteś kobietą, a my kobiety wiemy swoje.

Addison - (Addison prosi George'a).

Dr O'Malley, gratuluję, zostanie Pan tatusiem uroczych bliźniąt, chłopczyka i dziewczynki. To 15 tydzień ciąży. Cieszcie się! A ja idę na obchód.

Callie - Matko jedyna........ bliźniaki... nie no... nie... 2... tzn 1 plus 1 to jest 2. Dwoje dzieci to tak jak 1 tyle, że razy 2. George ja nie mogę!! Nie... BLIŹNIAKI?! Ja urodzę bliźniaki. Słyszałeś!!?!?

George - (George stoi jak wryty w słup, mina jak u zszokowanego szopa).

Co? Co? Co? Ja, ja będę ojcem? Że niby dwójki dzieci? Bliźnięta? Chłopiec i dziewczynka? JA ZOSTANĘ OJCEM! Jeżu! To jest najwspanialsza wiadomość jaką usłyszałem kiedykolwiek (rzuca się szczęśliwy na szyję Callie i zaczyna ją całować).
Kochanie co Ci przynieść, na co masz ochotę ?

Callie - Kochanie Ty moje przepraszam, że tak się złościłam.... nie chciałam, naprawdę nie chciałam (Bambi dostaje całusa w policzek). I wcale nie jesteś beznadziejnym lekarzem i wogóle jesteś cudowny (w myślach. Co ja paplam?! Czyżby to burza hormonów?). Poprosiłam Addison, żeby została matką chrzestną, a teraz potrzebuję 2. Wiesz pomyślałam o Meredith.... A na ojców Dereka i Marka. Dzieci będą obeznane w kontaktach damsko męskich. No w końcu mając takie wzorce. Muszę tylko znaleźć i zapytać Marka. Myślisz, że się zgodzi?

George - Zgodzi się na pewno! A więc Addsion i Meredith to mamusie chrzestne, a Derek z Markiem to tatusie chrzestni. Wspaniale! Po prostu genialnie! (moje dzieci będą miały od kogo brać przykład). To coś Ci przynieść, bo może masz na coś ochotę? (pyta po raz drugi).

Callie - Nie dzięki. Lecę szukać Marka!! Ze szczęścia chyba na prawdę pofrunę. Nie martw sie o mnie dobrze się czuje. Tak, tak polecę znaleźć najprzystojniejszego plastyka w USA i zaprosić go do naszej cudownej rodziny!! (Co też ja gadam... instynkt rodzinny już się we mnie rozbudził, czy jak...? ). No to ja polecę. I do zobaczenia potem. Kocham Cię George, pamiętaj o tym jak będę mieć zmiany nastrojów i będę za tobą latać z wałkiem po domu.

(Callie całuje męża w policzek i wychodzi).

(Callie biegnie i spotyka Mareczka na korytarzu.)

Callie – Cześć Mark masz chwilkę?? Chciałam Cię o coś poprosić!! To ważne, więc miło było by gdybyś znalazł sekundę dla mnie przy swoim tak napiętym grafiku. Masz chwilkę?? Dla zachęty powiem, że masz dziś bardzo ładny kitel. (uśmiecha się głupio i robi maślane oczka do nie wiadomo czego)

(Mark ogląda bardzo starannie swój kitel)


Mark – To był sarkazm? (marszczy nosek i czoło) Dobra, szczerze proszę, gdzie się poplamiłem? (Callie nadal stoi z dziwacznym uśmiechem)
Ok... nadal nie wiem o co chodzi. Przez większość mojego pobytu w Seattle jakoś nie... nie wykazywałaś pozytywnego zainteresowania moją osobą. Tak więc, tak mam chwilkę, ale... nie wiem... do czego jestem Ci potrzebny. I lepiej żeby to było cos naprawdę ważnego, bo śpieszę się na lunch z Addison

Callie – No tak, a ten jak zwykle, ale, co tam. Bo wiesz Mark chodzi o dzieci. I nie nigdzie się nie poplamiłeś. Tylko masz nieuprasowany kołnierzyk, ale to szczegół mój drogi. To, co Ci teraz powiem ma związek również z Addison, więc powinieneś się cieszyć. Otóż Mark jestem w ciąży!!!!! (rozradowana gapi się na Marka i czeka na jego równie optymistyczną reakcję)

Mark – Ale… ale... (zaszokowany Mark nie może wykrztusić ani słowa) to... to nie możliwe.

(Callie przestaje się uśmiechać i robi zdziwioną minę. Mark łapie ją za ramie, prowadzi na bok i ścisza głos)

Bo widzisz. My CHYBA nie spaliśmy za sobą. Więc jak możesz być w ciąży ze mną? Hę? I nie wplątuj w to Addison... już i tak wiele przeszła! O co chodzi? O pieniądze?

(Callie stoi jak wryta. Mark bladnie)
Czy ty mówiłaś na dodatek dzieci w liczbie mnogiej...?

Callie – O matko!! Jakie pieniądze ja mam dość swoich. I zaraz, co znaczy CHYBA?! Mark owszem masz okazję zostać ojcem, ale tylko chrzestnym. Chrzestnym dziecka mojego i O'Malleya. Addie się już zgodziła, będzie matką, więc dlatego to ma z nią związek. I nie pochlebiaj sobie, nie jesteś aż taki dobry, żeby zapładniać bez kontaktu fizycznego. (mruczy pod nosem: Typowy facet... nic nie wie, a już się wścieka... Oj Sloan, Sloan, co ta Addison z Tobą ma??) A tak na marginesie właśnie się dowiedziałam, że będę matką i to bliźniaków. Ciesz się ze mną i oczywiście propozycję ojcostwa ponawiam. Zgódź się, przyszłej matce się nie odmawia. No Mark proszę!! (ściska Mareczka za szyję) Addie się ucieszy (dodaje po chwili)

Mark – Aaaaa... [z intonacją w górę](Mark uśmiecha się delikatnie i uwalnia z uścisku) Czekaj… daj mi chwile... (intensywnie myśli)
Aaaaa... [z intonacją w dół xD](Mark już się nie uśmiecha) Ja ojcem chrzestnym? JA? (Mark wytrzeszcza delikatnie oczy) Nie wiedziałem że jesteśmy tak blisko... (uśmiech Marka znika pod ciężarem spojrzenia Callie) Znaczy... myślałem... że ojciec chrzestny ma stanowić dla dziecka... swego rodzaju.. przykład! (Callie wygląda jakby nie wiedziała do czego zmierza)
Myślisz, że będę dobrym ojcem chrzestnym? (Mark poprawia kołnierzyk)


Callie – Ależ będziesz cudownym ojcem chrzestnym, ja Ci zaręczam. Mój bobasek będzie miał wzór do naśladowania. Zresztą pomyśl, kto nauczy moje dziecko podbijania serc niewieścich?? Bo chyba nie mój mąż... Sam wiesz, że George ma nieco...eeee... utrudnione relacje damsko-męskie, a Ty jesteś w tym mistrzem. Chociaż jeśli nie chcesz to poproszę Dereka. On będzie równie dobrym nauczycielem jak Ty. No i w dodatku kołnierzyk ma zawsze uprasowany i te włosy tak ładnie ułożone. Jednym słowem dba o siebie i też będzie dobry. No, ale koniec z końców pytam Cię jeszcze raz. Marku Sloan, czy zostaniesz ojcem chrzestnym mojego cudownego, małego O'Malley'ątka?? Aha i miej na uwadze, że Addison jest matką chrzestną no i w dodatku kobiecie w ciąży się nie odmawia, bo może dostać ataku. Więc jak zgadzasz się?? Noooo proszę Mark!! (Callie patrzy na niego proszącym wzrokiem, jak by to była sprawa życia i śmierci) A jeśli już mówimy o bliskości (dodaje po chwili promiennie się uśmiechając) , to mieszkamy pod 1 dachem i ostatnio wyjadłeś mi serek z lodówki, więc to chyba można nazwać jakąś bliskością, prawda (nadal uśmiecha się słodko jakby przemawiała do swego dzidzi)

Mark – Ale wiesz, że to oznacza wkroczenie do strefy przyjaciół, Callie? (Callie naciska)
(Mark uśmiecha się) Z przyjemnością zostanę ojcem chrzestnym. (Callie rzuca mu się na szyje) Ale jeszcze raz przemyśl czy chcesz żeby na Twoje dzieciątko w przyszłości pieszczotliwie mówili "męska dziwka".
Ok... jeszcze coś? (odrywa ją od siebie)

Callie – Cóż z tą męską dziwką to nie przesadzajmy (Callie uśmiecha się promiennie) Będziesz wspaniały, będziesz je wspierał, będziesz jego przyjacielem, a jak się Derek dowie to stracę kandydata na chrzestnego numer 2. Ale, co tam ważne, że się zgodziłeś. (Callie całuje Marka w policzek) Naprawdę bardzo Ci dziękuję. Strasznie mi na tym zależało. Nie będę Cię już dłużej zatrzymywać, bo po 1 masz randkę z Addie, po 2 śpieszę się. Jeszcze raz dzięki, nawet nie wiesz jak mi pomagasz (Callie jeszcze raz całuje Marka w oba policzki) Aha i pamiętaj, jeśli będzie trzeba zamienić się na jakiś dyżur, albo zrobić coś do jedzenia, czy uprasować twój twarzowy kitel to przychodź do mnie. W końcu czego się nie robi dla ojca chrzestnego twojego dziecka. No leć już bo się spóźnisz powodzenia życzę.

(Callie biegnie w bliżej nieokreślonym kierunku zostawiając zdezorientowanego Marka samego. Mark odchodzi w przeciwnym kierunku ciągle poprawiając kołnierzyk)

Stołówka

( Mark siedzi i czeka na Addison bawiąc się solniczką. Po jakichś 5 min przychodzi Addison, przynosi coś do jedzenia)

Addison - Cześć, długo czekasz? Nie mogłam wcześniej, miałam wizytę O'Malleyów. Będą mieli bliźniaki. Callie ma problem, będzie musiała karierę przerwać. Dobrze, że ja w planach dzieci nie mam, to mogłoby zagrozić mojemu wizerunkowi najlepszego neonatologa w kraju Very Happy A jak tam Twój dzień?

Mark - No mój... nudny jak zawsze. Z tym że przed chwilą wpadła na mnie rozradowana Callie i zmolestowała mnie żebym został chrzestnym, co troszeczkę mnie rozbiło.

Addison - I pewnie sie zgodziłeś? Bo odmówić, to raczej nie było szansy. Też się zgodziłam, w końcu przyszłej matce się nie odmawia. Ale żeby nas? Na chrzestnych!? Chrzestny powinien dawać dobry przykład... a my co?... Cudzołożna zdzira i męska dziwka. Tylko pozazdrościć. Co o tym sądzisz?

Mark - (nie może powstrzymać uśmiechu )
Myślę że za to właśnie Cię kocham ( całuje )
A tak seriously to powiedziałem jej to samo. Ona na to że będziemy dla dzieci najlepszym przykładem. Mam nadzieje że to hormony bo na ikonę rodzicielstwa chyba się nie nadaje...

Addison - Zdajesz sobie sprawę, że po tym pocałunku, cały szpital zacznie plotkować? Odrobina plotek jeszcze nikomu nie zaszkodziła (buziak) A po takim newsie, jak ciąża Callie, wszyscy o nas zapomną.
Umówiłeś się na to spotkanie, w sprawie jachtu?

Mark - Na długo pewnie nie zapomną ( posyła promienny uśmiech )
Dzwoniłem. Umówiliśmy się na 9. Wyrobisz się? Najpierw idziemy oczywiście obejrzeć jacht. No i pewnie chciałabyś się wybrać na mały rejsik, ale nie mogę znowu wolnego wziąć.

Addison - Powinnam zdążyć, chyba, ze znowu jakaś nieoczekiwana ciąża wśród personelu się zdarzy. Rejsik mówisz... (uśmieszek) dzisiaj już nie zdążymy. Ale jutro... jutro byłoby idealnie. I co o tym sądzisz??

Mark - O czym? O przerażającej pladze ciąż personelu którą ty przepowiadasz czy o rejsie we dwoje? Po się pogubiłem.

Addison - Tygrysku Ty mój, o rejsie oczywiście. Epidemia ciąż personelu, może co najwyżej spowodować moje spóźnienie, na spotkanie w sprawie zakupu.

Mark - Przecież wiesz że nigdy nie jest za wiele czasu spędzonego razem, ale jutro to chyba nie jest najodpowiedniejszy termin. Uprzedzając Twoje kolejne pytanie po prostu nie mam za bardzo czasu.

Addison - No oczywiście, że nigdy za wiele (pager) Musze iść, coś z pacjentką. Spotkajmy sie tutaj o 8, pojedziemy na to spotkanie. Pa (buziak)

Sala operacyjna


(Wszyscy czekają na Sloana. Meredith jest sama z Bronhildem.)


Meredith - Jak się pan czuje, panie Williams? Chce pan o coś zapytać przed operacją, czy wszystko jest już jasne? Jeżeli mogłabym jeszcze jakoś pomóc...
(Pytający wzrok.)

Bronhild Williams - (Wystraszony.)Pani, pani doktor... A jak coś pójdzie nie tak i ten, teges, mój, no wie pani, jak już, emmm, on, go nie będzie, bo się tamten facio pomyli, to ten... Pobiłaby go pani za mnie? (W oczach widać nadzieję.)

Meredith - (Z anielską cierpliwością) Panie Williams, nie panikujmy. Jestem pewna, że nie będę musiała użyć wobec doktora Sloana... jakiejkolwiek siły fizycznej. A pana... ten teges... po prostu nie mam wątpliwości, że będzie w świetnej formie.

(Mark wchodzi do sali.)

Mark - Jest pan gotowy? Będziemy jednak operować na znieczuleniu ogólnym.

Bronhild Williams - Tak, tak, bardzo gotowy, zwarty i gotowy, hahahaha... (Nagle, zawstydzony, milknie.)


Meredith - Niech się pan odpręży (matczynym głosem). Za kilka godzin skończymy i będzie pan mógł się cieszyć z wyniku operacji. Jesteśmy profesjonalistami, wiemy, że trzymamy w rękach ludzkie... życie (czasem ludzkie penisy).

Bronhild Williams - Odpręży, tak, tak... Mnie na odprężenie to tylko masaż pomaga, wie pani... Nie zna pani kogoś, kto by mnie pomasował tu i ówdzie? (Gada jak najęty.)

Meredith - Niestety, szpital nie oferuje tego typu... usług. Jestem za to pewna, że, gdy tylko wróci pan do domu, pańska żona będzie mogła spełnić te życzenia. A teraz proszę się nie odzywać, muszę pana uśpić. (Usypia.) Doktorze Sloan, myślę, że możemy zaczynać.

Mark - No to zaczynamy.

(Mark wreszcie przepycha się przez tłum i staje między nogami pacjenta. Rozchyla materiał i przygląda się. Zresztą nie tylko on.)

Mark - Zupełnie nie rozumiem dlaczego on to robi...

(Meredith z zaciekawieniem podchodzi do Marka)

Meredith - O! Znaczy... chciałam powiedzieć, że chyba faktycznie pacjent nie potrzebuje tego zabiegu. Zaczynam współczuć jego żonie. Co zamierza pan zrobić najpierw?

Mark - Na początek natnę więzadło procowate. O w ten sposób...
(Szeptem do Meredith)
Chciałbym się dowiedzieć, jak to wygląda z punktu widzenia kobiet... (Widzi zaciekawione spojrzenie Meredith, które odrywa się na chwilkę od prącia pana Williamsa.) No, bo jesteś kobietą, right? Na prawdę liczy sie długość? Znaczy... dla was. Co dla was się liczy.
(Na głos) Byłbym wdzięczny, Dr Grey, gdybyś potrzymała męskość pana Williamsa.

Meredith - (do Marka) Zazwyczaj nie rozmawiam o penisach na sali operacyjnej w niemedycznym kontekście. Ale... spokojnie, myślę, że ty akurat nie musisz się martwić tą kwestią. Znaczy... walorami. Miałam coś potrzymać? (Mark przekazuje jej klejnoty pacjenta) Och... przez całe życie marzyłam, żeby trzymać w ręku męski ośrodek... komunikacji ze światem.

(Mark parska śmiechem.)

Mark - (do Mer) Nie pytałem w tym kontekście. Nie chodziło mi o mnie, po prostu chciałbym wiedzieć, co wy, kobiety, o tym myślicie. Co was podnieca. (Na głos) Teraz przecinamy więzadło wieszadłowe.

Maredith - (do Marka) Wiesz, że ''wy, kobiety'' to szerokie pojęcie? To, że jesteśmy jednej płci, nie oznacza, że mamy ten sam gust. Każda ma swoje... preferencje. Jak długo klejnoty pana Williamsa są, że tak powiem, pod moją opieką?

Mark - Ile tylko zechcesz. (Najbardziej promienny uśmiech, jaki tylko posiada.) Bo widzisz... pojęcie "my, mężczyźni" jest nieco... troszkę mnie rozległe. Podobno wszyscy chcemy jednego... a czego ty chcesz, Meredith? Co cię podnieca?

(Nacina resztę więzadeł pana Williamsa.)

Meredith - (do Marka) Mark... jeżeli naprawdę myślisz, że mam zamiar opowiadać, co mnie podnieca, na sali operacyjnej, to jesteś w błędzie. Chociaż Derek... (mruczy do siebie.)
Doktorze Sloan, czy naprawdę pan myśli, że ten zabieg... nie spowoduje żadnych powikłań?

Mark - Jasnowidzem nie jestem, w każdym razie nie powinien.
(do Mer) Wybacz mi moją bezpośredniość... (Na głos) Meredith... możesz już puścić klejnoty pana Williamsa, albo chociaż rozluźnić swój żelazny uścisk, bo zrobiły się sine.

Meredith - (do Marka) W końcu zawsze pozostaje nam porozmawiać w domu. I tak ostatnio regularnie wpadamy na siebie w łazience.
(na głos) Przepraszam, doktorze Sloan, zdarza mi się zapomnieć i za bardzo zaangażować w to, co... robię (trzymam?). Oddaje członka pana Williamsa w pańskie ręce. (Puszcza.)

Mark - (Wszyscy nadal patrzą się na Meredith.) Mogłaś pozbawić tego człowieka jego największej chluby. Nie prosiłem cię o ściskanie godności pana Williamsa, a tylko o potrzymanie jej. Pan Williams z pewnością byłby zachwycony takimi doznaniami, gdyby był przytomny. (Wzdycha.) Chodź, weź skalpel. (Podaje zaskoczonej Mer ostrze numer 7.) Może w tym się sprawdzisz. Gdy już krew napłynie tam, gdzie trzeba, natnij te błony. Tylko z wyczuciem. Kilka milimetrów.

Meredith - Jeszcze raz przepraszam za moja nieuwagę. (Podekscytowana Mer bierze do ręki skalpel i podchodzi bliżej Sloana.) Czy nacięcie jest odpowiednio głębokie? Mam nadzieję, że nie uszkodziłam nerwów.

(Mark zagląda jej przez ramie.)

Mark - Nie. (Kręci głową.) Wygląda dobrze. Będzie miał jeszcze szanse na takie wzwód, jak przed chwilą. (Chrząka.) Zostały jeszcze do nacięcia te ścięgna. (Wskazuje.)

Meredith - Powiększanie penisa... (mruczy.) Ciekawe, czy przebija przeszczep skóry, przeprowadzany przez moją matkę... (Delikatnie nacina ścięgna.) Czy ten niewielki krwotok w tym przypadku jest normalny?

Mark - Raczej tak. (Mark patrzy na zegarek.) Cholera... już siedzimy tutaj półtorej godziny, a planowo miały być dwie. Mam nadzieję, że nigdzie ci się nie śpieszy?

Meredith - Jeżeli chodzi o mnie, mogę tu siedzieć całą noc. (Patrzy na zdziwioną minę Marka.) Spokojnie, nie mam skrywanych fantazji dotyczących trzymania w dłoniach penisów obcych, naćpanych środkami znieczulającymi mężczyzn. Po prostu nie za bardzo chce mi się wracać do domu. Opanowałam już ten mały krwotok. Co teraz, doktorze Sloan?

Mark - Teraz po prostu wysuń... (gestykuluje) wysuń ukrytą w podbrzuszu część penisa. Tak, tę część prącia ukrytego za wałem skórnym.

Meredith - No, chodź do mnie, malutki... (Meredith ostrożnie wysuwa ukrytą część penisa.) W końcu ukryte skarby ujrzały światło dzienne.

Mark - Nie widzę sensu wybudzania pacjenta. Wyjątkowo wykonamy pogrubianie na znieczulaniu ogólnym. Pacjent wyraził na to zgodę, zgadzając się na połączenie zabiegów. (Podaje strzykawkę.) Wprowadź pod skórę członka trochę żelu biopolimerowego. Tylko nie przesadź.

Meredith - Mam czysto teoretyczne pytanie. Czy jeżeli... przesadzę, będzie to miało wpływ na jego późniejsze życie intymne? (Delikatnie wstrzykuje żel.)

Mark - Cóż... teraz dosłownie wszystko w twoich rękach. Ty kontrolujesz ilość wprowadzanego żelu i związaną z tym grubość członka. Pacjent jest do tego niezdolny w tym momencie.

Meredith - Pacjent wyglądał na osobę, która z tą operacją wiązała duże... nadzieje. Chyba nic się nie stanie, jeśli wstrzyknę jeszcze odrobinę. (Wstrzykuje.) Chyba już wystarczy.
Miejmy na uwadze zdrowie jego żony (mruczy do siebie.).

Mark - (Mark odzywa się zza pleców Meredith) Chyba powinienem cię poinformować, że stąd wszystko świetnie słychać. (Mark patrzy na zegarek.) Całe szczęście, że się wyrobiliśmy. (Mruczy pod nosem) Zdążę jeszcze na lunch z Addison. (Na głos) Zawieź teraz pacjenta do jego sali. Dopilnuj, żeby po przebudzeniu niczego mu nie zabrakło. Jakieś pytania?

Meredith - Nie mam pytań, myślę, że sobie z nim poradzę. Postaram się, żeby był zadowolony i odprężony.

(Odchodzi.)


Po operacji

(Mark i Meredith wchodzą do sali Bronhilda)

Mark – Jak się pan czuje? Wszystko gra?

Bronhild Williams – Co.. jaa.. Ach. (bez skrępowania zagląda pod kołdrę) To jest... To jest... Co to jest?! JEZUS! Jak ja mam to dźwigać? Żona mnie z domu wywali, nawet na krześle normalnie nie usiądę, kto to mi zrobił?! Jestem kaleką... Boże, boże.. (ukrywa twarz w dłoniach)

Mark – (Mark chrząka) Ekhm... Meredith? (rzuca znaczące spojrzenie)

Meredith – Panie Williams, proszę się uspokoić, jestem pewna, że to tylko chwilowe wrażenie...ciężkości. Na pewno po powrocie do domu szybko się pan przyzwyczai (boże, żeby się przyzwyczaił) . Poza tym wydawało mi się, że chodziło panu o dość znaczące zmiany (mruczy).

Bronhild Williams – Jakie uczucie ciężkości?! JA WIDZĘ, że to jest zbyt... duże. (czerwieni się) Nie gram w filmach porno, ja tylko jeżdżę traktorem, na miłość boską! Ale da się to naprawić, prawda? I pani to naprawi, prawda? (nadzieja w oczach)

Meredith – Na pewno nie jest tak źle jak się panu wydaje. <Mer zaczyna się denerwować> Jest pan w szoku pooperacyjnym. (boże, żeby był w szoku pooperacyjnym) Proszę poczekać z jakimikolwiek decyzjami o...poprawianiu. Doktorze Sloan, prawda, że to nie wygląda źle? <patrzy z błaganiem na Marka>

Mark – Myślę że Dr Grey odwaliła kawał dobrej roboty. Co więcej, wielkość zdaje się odpowiednia do pana spektakularnej budowy.

Bronhild Williams – Zdaje się, no właśnie, zdaje się! Ja chcę mniejszego! Ja wam sprawę wytoczę, piłę uruchomię, nie będziecie zadzierać z Teksańczykiem!

Mark – Wydaje mi się, że zgłaszając się na zabieg oszacował pan pożądany przyrost (Mark wyciąga z karty kawałek papieru) Przynieść panu linijkę? Bo taki właśnie rozmiar życzył pan sobie.

Bronhild Williams – Oooo, na pewno nie. Ja chciałem TROCHĘ powiększyć, do dokładnie 34cm, a tu jest powiększenie do co najmniej 43!!!

Meredith – Do możliwych powikłań pooperacyjnych zalicza się również chwilowe, lekkie pogorszenie wzroku. No proszę zobaczyć! <ostentacyjnie podnosi kołdrę> Przecież to są wyraźne 34 centymetry, a pan zarzuca nam dziesięciocentymetrową pomyłkę! <patrzy na Sloana> Proszę spojrzeć! Nie ma mowy o pomyłce jaką zarzuca nam pan Williams.

(Mark omija wzrokiem męskość pana Williamsa i podaje Meredith linijkę)

Mark – Zaraz wszystko będzie jasne...

Meredith – (Meredith drżącymi rękami chwyta linijkę i przykłada ją do członka pana Williamsa, pochyla się, a po kilku sekundach podnosi głowę z triumfalnym uśmiechem) Dokładnie 34 cm. Spełniliśmy pańskie oczekiwania co do milimetra. A to, że rezultat okazała się dla pana odrobinę niewygodny...cóż, na przyszłość proszę uważniej zastanawiać się nad wymaganiami. Doktorze Sloan, chce pan spojrzeć i się upewnić?

Mark – (Mark chrząka i podnosi głowę) Wierze Ci na słowo. Meredith, wtajemnicz jeszcze pana Williamsa w szczegóły obchodzenia się klejnotami po operacji, jeśli możesz. Z mojej strony to chyba wszystko.

Meredith – No więc zalecane jest noszenie luźnych, bawełnianych bokserek, które nie będą uciskać penisa. Po upływie 4-7 dni od zabiegu może pan powrócić do aktywności fizycznej i codziennych obowiązków. Uprawianie sportów można zacząć po 4-6 tygodniach. Przez pierwsze 2 tygodnie zalecam spanie na plecach, żeby nie uciskać członka. Jeśli chodzi o seks i życie intymne, niestety musi pan poczekać jakieś 6 tygodni. No i proszę przyjmować witaminę C przez jakiś miesiąc. To chyba wszystko. Pójdę już, powinien pan wypocząć po zabiegu. <Meredith wychodzi>

(ogłupiały przenosi wzrok z Meredith na Marka, z Marka na Meredith)
Bronhild Williams – A czemu pani tak dziwnie mierzyła? To się robi tak(wyjmuje z rąk Meredith linijkę) No i co? Nawet więcej niż myślałem, 45 cm!

Mark – Pan mierzy teraz wzdłuż, myśmy mierzyli wszerz. A co jest napisane w dokumentach? (kładzie kartkę przed Bronhildem) długość 45, szerokość 34 (Mark dopiero teraz spogląda pod kołdrę) Jezus... (podchodzi do Meredith) (szeptem) Ale się załatwił...

Bronhild Williams – Boże, co za idiota tak napisał? Jeśli już tak się upieracie, to miało być odwrotnie!!!

Meredith – Panie Williams, nie chce być niegrzeczna, chyba mówi pan o sobie. <pokazuje pacjentowi kartkę> To pana charakter pisma, a poniżej jest wyraźny podpis. Najwidoczniej pomylił się pan wpisując dane, ale to nie jest już sprawą szpitala.
<do Marka> Czyli jednak za dużo, też może być problemem.

Bronhild Williams – Ja... JA tego nie pisałem, nie, na pewno nie, nie mogłem, nie pamiętam. Kłamcy! Oszuści! Jak mogłem to napisać? Nie, nie, nie...

Mark – (Mark szeptem do Meredith) Czy powinniśmy już wezwać psychiatrę?

Meredith – (do Marka) Myślę, że w tej sytuacji to jedyne co nam pozostało. Nie dziwie się, że nie chce przyjąć do wiadomości, że sam jest winien tej...zmianie. Wyparcie to chyba jego sposób na pogodzenie się z sytuacją.

Mark – No to na początek przyprowadź kogoś z psychiatrii, będzie chyba najbliżej. (Mark patrzy na rozwścieczonego Williamsa) Zawiadomić ochronę też by się przydało...

Meredith – Może będzie potrzebny kaftan bezpieczeństwa? Chociaż biorąc pod uwagę to, że ma teraz do udźwignięcia dodatkowy ciężar, nie wydaje mi się, żeby był dla nas groźny. Na razie idę po jakiegoś psychiatrę. Mam nadzieje, że będzie w miarę spokojny.(Mark i Meredith wchodzą do sali Bronhilda)

Mark – Jak się pan czuje? Wszystko gra?

Bronhild Williams – Co.. jaa.. Ach. (bez skrępowania zagląda pod kołdrę) To jest... To jest... Co to jest?! JEZUS! Jak ja mam to dźwigać? Żona mnie z domu wywali, nawet na krześle normalnie nie usiądę, kto to mi zrobił?! Jestem kaleką... Boże, boże.. (ukrywa twarz w dłoniach)

Mark – (Mark chrząka) Ekhm... Meredith? (rzuca znaczące spojrzenie)

Meredith – Panie Williams, proszę się uspokoić, jestem pewna, że to tylko chwilowe wrażenie...ciężkości. Na pewno po powrocie do domu szybko się pan przyzwyczai (boże, żeby się przyzwyczaił) . Poza tym wydawało mi się, że chodziło panu o dość znaczące zmiany (mruczy).

Bronhild Williams – Jakie uczucie ciężkości?! JA WIDZĘ, że to jest zbyt... duże. (czerwieni się) Nie gram w filmach porno, ja tylko jeżdżę traktorem, na miłość boską! Ale da się to naprawić, prawda? I pani to naprawi, prawda? (nadzieja w oczach)

Meredith – Na pewno nie jest tak źle jak się panu wydaje. <Mer zaczyna się denerwować> Jest pan w szoku pooperacyjnym. (boże, żeby był w szoku pooperacyjnym) Proszę poczekać z jakimikolwiek decyzjami o...poprawianiu. Doktorze Sloan, prawda, że to nie wygląda źle? <patrzy z błaganiem na Marka>

Mark – Myślę że Dr Grey odwaliła kawał dobrej roboty. Co więcej, wielkość zdaje się odpowiednia do pana spektakularnej budowy.

Bronhild Williams – Zdaje się, no właśnie, zdaje się! Ja chcę mniejszego! Ja wam sprawę wytoczę, piłę uruchomię, nie będziecie zadzierać z Teksańczykiem!

Mark – Wydaje mi się, że zgłaszając się na zabieg oszacował pan pożądany przyrost (Mark wyciąga z karty kawałek papieru) Przynieść panu linijkę? Bo taki właśnie rozmiar życzył pan sobie.

Bronhild Williams – Oooo, na pewno nie. Ja chciałem TROCHĘ powiększyć, do dokładnie 34cm, a tu jest powiększenie do co najmniej 43!!!

Meredith – Do możliwych powikłań pooperacyjnych zalicza się również chwilowe, lekkie pogorszenie wzroku. No proszę zobaczyć! <ostentacyjnie podnosi kołdrę> Przecież to są wyraźne 34 centymetry, a pan zarzuca nam dziesięciocentymetrową pomyłkę! <patrzy na Sloana> Proszę spojrzeć! Nie ma mowy o pomyłce jaką zarzuca nam pan Williams.

(Mark omija wzrokiem męskość pana Williamsa i podaje Meredith linijkę)

Mark – Zaraz wszystko będzie jasne...

Meredith – (Meredith drżącymi rękami chwyta linijkę i przykłada ją do członka pana Williamsa, pochyla się, a po kilku sekundach podnosi głowę z triumfalnym uśmiechem) Dokładnie 34 cm. Spełniliśmy pańskie oczekiwania co do milimetra. A to, że rezultat okazała się dla pana odrobinę niewygodny...cóż, na przyszłość proszę uważniej zastanawiać się nad wymaganiami. Doktorze Sloan, chce pan spojrzeć i się upewnić?

Mark – (Mark chrząka i podnosi głowę) Wierze Ci na słowo. Meredith, wtajemnicz jeszcze pana Williamsa w szczegóły obchodzenia się klejnotami po operacji, jeśli możesz. Z mojej strony to chyba wszystko.

Meredith – No więc zalecane jest noszenie luźnych, bawełnianych bokserek, które nie będą uciskać penisa. Po upływie 4-7 dni od zabiegu może pan powrócić do aktywności fizycznej i codziennych obowiązków. Uprawianie sportów można zacząć po 4-6 tygodniach. Przez pierwsze 2 tygodnie zalecam spanie na plecach, żeby nie uciskać członka. Jeśli chodzi o seks i życie intymne, niestety musi pan poczekać jakieś 6 tygodni. No i proszę przyjmować witaminę C przez jakiś miesiąc. To chyba wszystko. Pójdę już, powinien pan wypocząć po zabiegu.

(ogłupiały przenosi wzrok z Meredith na Marka, z Marka na Meredith)
Bronhild Williams – A czemu pani tak dziwnie mierzyła? To się robi tak(wyjmuje z rąk Meredith linijkę) No i co? Nawet więcej niż myślałem, 45 cm!

Mark – Pan mierzy teraz wzdłuż, myśmy mierzyli wszerz. A co jest napisane w dokumentach? (kładzie kartkę przed Bronhildem) długość 45, szerokość 34 (Mark dopiero teraz spogląda pod kołdrę) Jezus... (podchodzi do Meredith) (szeptem) Ale się załatwił...

Bronhild Williams – Boże, co za idiota tak napisał? Jeśli już tak się upieracie, to miało być odwrotnie!!!

Meredith – Panie Williams, nie chce być niegrzeczna, chyba mówi pan o sobie. <pokazuje pacjentowi kartkę> To pana charakter pisma, a poniżej jest wyraźny podpis. Najwidoczniej pomylił się pan wpisując dane, ale to nie jest już sprawą szpitala.
<do Marka> Czyli jednak za dużo, też może być problemem.

Bronhild Williams – Ja... JA tego nie pisałem, nie, na pewno nie, nie mogłem, nie pamiętam. Kłamcy! Oszuści! Jak mogłem to napisać? Nie, nie, nie...

Mark – (Mark szeptem do Meredith) Czy powinniśmy już wezwać psychiatrę?

Meredith – (do Marka) Myślę, że w tej sytuacji to jedyne co nam pozostało. Nie dziwie się, że nie chce przyjąć do wiadomości, że sam jest winien tej...zmianie. Wyparcie to chyba jego sposób na pogodzenie się z sytuacją.

Mark – No to na początek przyprowadź kogoś z psychiatrii, będzie chyba najbliżej. (Mark patrzy na rozwścieczonego Williamsa) Zawiadomić ochronę też by się przydało...

Meredith – Może będzie potrzebny kaftan bezpieczeństwa? Chociaż biorąc pod uwagę to, że ma teraz do udźwignięcia dodatkowy ciężar, nie wydaje mi się, żeby był dla nas groźny. Na razie idę po jakiegoś psychiatrę. Mam nadzieje, że będzie w miarę spokojny. (Meredith wychodzi)

Dom Meredith

(Ellis uciekła ze swego domu opieki. Zdenerwowana gdyż przyśniło jej się iż jej dom to to miejsce schadzek dla napalonych homoseksualistów. Weszła do domu gdyż drzwi były otwarte)

Ellis - Halo jest tu ktoś?!!

(Chodziła po domu szukając czegoś co byłoby potwierdzeniem jej bardzo realistycznego snu. Nagle usłyszała dźwięk otwierających się drzwi wejściowych. Do domu weszła Meredith)
(Meredith weszła do domu z nadzieją na miły odpoczynek po ciężkim dniu. Zamiast tego dostała matkę. MATKĘ. Potknęła się o próg własnego domu, prawie przewracając Ellis)


Meredith - Mamo! Co ty tu do chole...znaczy co ty tu robisz? Kto cię tu przywiózł? Mamo poznajesz mnie w ogóle? To ja Meredith (zaczyna idiotycznie machać ręką przed Ellis). Dlaczego nie jesteś w domu opieki?

(Zdenerwowana Ellis, z lekko zdziwioną miną patrzy na Meredith)

Ellis - Ja?!! Ja?!!
Co ty wyprawiasz w moim domu?!!
Mój dom to nie jakiś burdel!!Zabraniam ci sprowadzania tu homoseksualistów!
I nie machaj mi tak ręką przed nosem.

Meredith - Mamo, o czym ty mówisz?! Ja tu mieszkam! Przepisałaś na mnie dom, nie pamiętasz? (oczywiście, że nie pamiętasz). I nie ma tu żadnych homoseksualistów! (najprawdopodobniej) I proszę powiedz mi wreszcie co ty tu robisz!

(Elis przechodzi do kuchni)

Ellis - Jak to no przecież... ale...
Nie ważne..ale mam do ciebie prośbę Meredith czy jak ci tam było..
Mogę tu przenocować?? Bo obecnie nie mam gdzie mieszkać a jutro mam dużo operacji..

(Elis wstawia sobie wode na herbate)

Meredith - (Meredith staje w drzwiach kuchni z upośledzonym uśmiechem)
Mamo. Mieszkasz w domu opieki. Pamiętasz? Boże, muszę jak najszybciej tam zadzwonić, będą się niepokoić...Najlepiej by było gdybyś jednak nie zostawała tu na noc, wiesz bałagan...no i mam kilku współlokatorów (trochę więcej niż kilku)...nie mogłam pozwolić...eee...żeby twój piękny dom stał pusty...

(Ellis lekko zmieszana odpowiedzią Meredith odwraca się od lady patrząc na swą córkę złowrogo)

Ellis - Jak to ??!!
To ktoś jeszcze tu mieszka?!!
Kto?!!

Meredith - Noo...ja oczywiście...i jeszcze...(mruczy niezrozumiale kilka imion) no i Izzie...naprawdę bardzo dobra, porządna dziewczyna...(znowu coś mruczy). Cholera, gdzie ja miałam ten numer do domu opieki...(zaczyna szukać numeru)

(Ellis zaczyna chodzić w tą i z powrotem po kuchni mamrocząc)

Ellis - Obcy ludzie w moim domu, obcy ludzie w moim domu..

(Nagle znów słychać otwierające się drzwi wejściowe)
(Słychać dwoje ludzi wchodzących do domu. W bardzo radosnych nastrojach)


Mark - Hahahaha. Przestań! Nigdzie nie popłyniemy! Na pewno nie dzisiaj! Gdzie musisz? No to zmykaj do tej toalety. ( słychać śmiech kobiety )

( Mark wchodzi roześmiany do kuchni )

Mark - Ha... ( wchodzi wprost na Ellis ) co do...

(Ellis popchnięta przez Marka przygląda się mu uważnie)

Ellis - A ty to kto??
I co ty robisz w moim domu co??
Żądam natychmiast wyjaśnień!! Jestem znanym chirurgiem i nie pozwolę aby ktoś wchodził na mój blok operacyjny!

Meredith - Mamo spokojnie...To doktor Mark Sloan, wybitny chirurg plastyczny, aktualnie jeden z moich współlokatorów, więc...po części teraz to także jego dom. Najlepiej osiądź w salonie i odpocznij "a ja w tym czasie wezwę kogoś z tego cholernego domu opieki". Za chwilę do ciebie przyjdę. (do Marka) To moja matka. Ma Alzheimera i najwidoczniej uciekła w domu opieki. Eeee...nie przejmujcie się nią, postaram się to w miarę szybko załatwić.

(Addison idzie sobie w stronę kuchni, zaczyna mówić już przed drzwiami)

Addison - Ale dlaczego nie chcesz nigdzie popłynąć? Come on, jutro oboje mamy wolne, będziemy mogli 'przetestować' jacht (wchodzi do kuchni), już my go... (Zauważa obcą osobę w kuchni) Ooo...? A to kto? Nowa wesoła współlokatorka?

(Ellis odwraca się i patrzy na Addison)


Ellis - Przepraszam, chyba się przesłyszałam..Ja?! współlokatorką?!
To mój dom! Mój dom!
Bardzo dobrze że tu przybyłam, teraz widzę co się tu dzieje!
A czy kobieta w twoim wieku nie powinna mieć własnego domu!?
Ech, zaraz dostanę zawału!
Zawołać mi tu der..Meredith (chyba) niech tu przyjdzie i wytłumaczy mi o co tu właściwie chodzi!
Czy mój dom to jakiś hotel?!
A jeśli tak to czemu ja nie dostaje pieniędzy za wynajem!

(Ellis wściekła siada na krześle i czeka na córkę)(Meredith wchodzi do kuchni)

Meredith - Mamo, uspokój się proszę. Pieniądze za wynajem są bezpieczne, uwierz mi! (bezpieczne na moim koncie) To jest doktor Montgomery Shepherd (wskazuje na Addison) Uznana lekarka i eee bardzo rozsądna osoba. Czy myślisz, że pod twoją nieobecność wpuściłabym do domu kogoś nieodpowiedzialnego? Zaufaj mi choć raz w życiu! (Cholera jasna w zlewie leżą jakieś majtki, tylko się nie odwracaj!)

(Addison dostrzega bieliznę, staje przed zlewem, żeby Ellis niczego nie dostrzegła)

Addison - Dzień dobry Dr Grey, miło mi panią poznać, ma pani wspaniałą odpowiedzialną córkę (bozzz... i mi to przez gardło przeszło?!). Mieszkam tutaj trochę przez przypadek, ale zapomnijmy o tym. Niech sie Pani nie martwi o dom, mam na wszystko oko.
Meredith, może pokażesz mamie nasz ogród? Trochę się tam zmieniło ostatnio.

Meredith - Doktor Montgomery Shepherd ma racje, powinnaś zobaczyć ogród. Do czasu aż nie przyjadą sanitariusze z domu opieki. <mruczy>(Meredith szybko bierze matkę pod ramie i nie dając jej dojść do głosu, wyprowadza do ogrodu)

SGH

( Kiedy Cooper Freedman wysiadł z taksówki przy szpitalu Seattle Grace co raz bardziej się denerwował. )

Cooper - "Nie mam przy sobie pieniędzy, samochodu, ani nic, co mogłaby mi ukraść. Oprócz mojego serca, oczywiście ^^ . Zegarek, cholera!" (Cooper nerwowo zrzucił z siebie złotego Rolexa.) "Gdzie go ukryć..?"
(Zdenerwowany ruszył przed siebie i wyrzucił zegarek... do kosza na śmieci. )
"Ok, miejmy nadzieje ze do nocy nikt tutaj nie zaglądnie...gdyby Violet mnie teraz widziała, miałaby niezły ubaw."
(W końcu pokonawszy zdenerwowanie wszedł do szpitala. Musiał wyglądać na dość zdezorientowanego, bo zaraz podbiegła do niego jakaś pracownica szpitala, pytając czy kogoś szuka.)
Yyy, właściwie tak. (przytaknął nerwowo) - Gdzie moge znaleźć Olivie..."SexyAss25" (pomyślał i zarumienił sie) "No zaraz, jak ona miała na nazwisko?" (Cooper myślał intensywnie, usiłując przypomnieć sobie jej nazwisko...)
Harper! Olivia Harper. Gdzie mogę ją znaleźć?

- Jest w pokoju pielęgniarek o ile nie zajmuje sie właśnie jakimś pacjentem.."Albo lekarzem." (pomyślała i uśmiechnęła się drwiąco)

Cooper - A gdzie znajdę pokój pielęgniarek?

(Kobieta pokazała mu drogę. "Na pierwsze piętro prosto i w lewo" powtarzał w myślach. W końcu dotarł na miejsce. Zapukał otworzył drzwi i powiedział)


Cooper - Powiedziano mi, że zna


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mark
Administrator
PostWysłany: Pią 23:47, 10 Sie 2007
Administrator


Dołączył: 01 Kwi 2007

Posty: 678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nowego Yorku of course

Cooper - Powiedziano mi, że znajdę tu Olivię Harper

Olivia - <O boże. On tu wszedł. Jezus. handsome_guy_is_looking_for_love_of_his_life_and_few_other_things jest tu. JEZUS! Oddychaj.> To ja. <po około 5 minutach ciszy, dodała nieśmiałym głosem> Idziemy do mnie czy do ciebie?

Cooper - (uśmiechnął się) "Napalona." (Pomyślał.)
Chyba raczej do Ciebie.. chyba, ze chcesz sie tłuc kilka godzin samolotem do LA. Możemy tez...zostać tutaj ^^

Olivia - TUTAJ?! "taaa, czemu ze wszystkim mam to robić tutaj. I czemu w moim chlewie, boże, to ma być facet" A nie wynająłeś jeszcze hotelu? "i w dodatku nawet marnych kwiatów nie przyniosłeś"

Cooper - No..właściwie to wiesz... jestem nieco..zdenerwowany...tym wszystkim... ale skoro masz brudno w poko...eee... to znaczy jeśli tak wolisz, to możemy wynająć jakiś pokoik w hotelu.

Olivia - "za twoje pieniądzę" Ja jestem tylko pielęgniarką.. Nie stać mnie na taki wydatki. "słodkie oczy" A ty też jesteś... spragniony bliższej znajomości, prawda? A tak w ogóle, to twoje pierwsze takie spotkanie?

Cooper - Na mój koszt. "Cholera, przecież ja nie mam pieniędzy. Będę musiał wykopać tego Rolexa ze śmietnika i go sprzedać" Tak, pierwsza.. "oprócz 5 innych, które ukradły mi w sumie dwa samochody, zegarek i 10 000 dolarów." To chyba tłumaczy moje...zdenerwowanie.

Olivia - To też moje pierwsze spotkanie z mężczyzną. Znaczy przez internet. Idziemy?

Cooper - Idziemy (otwiera drzwi i przepuszcza Olivię)
(Kiedy wychodzili ze szpitala Cooper czuł na sobie wzrok innych pielęgniarek, niektóre z nich uśmiechały się.. dziwnie )
"Pewnie jej zazdroszczą ^^" - (pomyślał i pewnie ruszył do wyjścia. Resztką drobniaków zapłacił za taksówkę, która zaprowadziła ich do pobliskiego hotelu.)

Olivia ( Wchodząc do pokoju Olivia bała się. A może to kolejny zboczeniec czy inny facet? W końcu wszyscy są tacy sami. Jednak myśl, że w końcu po całych 4 godzinach abstynencji zrobi to, podniecała ją.)
Bardzo wygodne łóżko, nieprawdaż? (rzekła siadając... Powoli ściągnęła płaszcz) - Zagramy w scrabble?

Cooper - ( rozejrzał się po pokoju) "Hmm.. wygląda całkiem normalnie. Może nawet nieco zbyt normalnie. No, ale w końcu każdy ma jakieś "trupy w szafie." Ja mam nawet jednego w sukience ^-^".
(Spojrzał na Olivię) "Cóż, może nie wygląda jak 'SexyBoobs3-16' Ale...uh, chyba zbyt dużo myślę. Czas przejść do działania."
-W scrabble? Jak sobie życzysz - (dodał uśmiechając się diabelsko. Na tyle, na ile Cooper potrafił sie diabelsko uśmiechnąć, rzecz jasna )

Olivia - "Czemu on się tak dziwnie skrzywił? Nie lubi scrabbli? To czemu chce grać. Dziwak. Ciacho." A lubisz... aktywne scrabble? (Olivia podeszła do Cooper'a chcąc go rozebrać.) Jak ściągnąć ten kaftan? (spytała słodko)

Cooper - " Kaftan?! To nie brzmiało zbyt zachęcająco" - (myślał Cooper) "no, ale przynajmniej zaczyna sie cos dziac." - Aktywne scrabble brzmią duużo, dużo lepiej.

Olivia - (Skalpelem skradzionym z SGH Olivia rozcina to, co Cooper zdaje się nazywać ubraniem) No teraz dużo... (co to?) ...lepiej (Naughty nurse z szybkością błyskawicy pozbywa się swoich ciuszków i staje przed Kuperkiem w całej swojej rudej okazałości) Poczekaj, znam bardzo nastrojowe disco polo. Jesteś gotowy, puchatku pluszowy?

Cooper - Oczywiscie! (Cooper pchnął Olivie na łóżko)

( Następne parę godzin upłynęło armii kiłowych wojowników na podbijaniu wnętrza Coopera. Wśród ruszających i dyszących ciał desantowanie kolejnych żołnierzy Armii Będącej Kiłą było bardzo trudne. Na szczęście opłaciło się. Cooper miał syfilis i o tym nie wiedział. Olivia była spełniona. Cooper myślał, że to dzięki niemu. Nastał kolejny piękny wieczór w Seattle. )

Voiceover

Nie wszyscy z własnej woli dostajemy za dużo. Często, spada to na nas nagle i przewraca nasze życie do góry nogami. Bywa jednak, że jest wynikiem naszego własnego błędu, chwilowego otępienia, chciwości. Chcemy przerwać nieodwracalny proces, cofnąć to, co już nieodwołalne. I wbrew opinii ogółu, nie tak łatwo zamienić ''dużo'' w ''mało''. Niekiedy jest to niewykonalne i pomimo zaskoczenia, czasem nawet przerażenia, musimy przyjąć to do świadomości.. I już zawsze nosić ogromny ciężar, który, w niektórych przypadkach naprawdę nie bywa metaforą.

CAST:


Derek - Callisto Blake
Meredith - akwamaryna
Addison - addison
Mark - Deredith
George - Avonelee
Cristina - loczek
Callie - Silmarill
Preston - Magda
Ellis - dr.meredith
Olivia - loczek
Cooper - McDreamy
Pixie Cooper - loczek
Bronhild Williams - loczek

voiceovery - akwamaryna
montaż - Deredith i addison ( Callisto :* i Avo )

Za nieścisłości przepraszamy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mark
Administrator
PostWysłany: Sob 21:39, 11 Sie 2007
Administrator


Dołączył: 01 Kwi 2007

Posty: 678
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nowego Yorku of course

Wpierw, wielkie przeprosiny dla Reiko, którą wyręczam w wklejeniu recenzji. Nie było Cię w pobliżu, a lud domagał się ... Jeszcze raz przepraszam, to Twoja dola Wink

------------------------

This is not a good period for reviews. Anyway, zmotywowałam wenę i o to jesteśmy. Przeczytałyśmy kolejny odcinek pt. The Lion Sleeps Tonight, pośpiewałyśmy, a teraz piszemy. I chwalimy.

Odcinki są coraz dłuższe i lekkim zaskoczeniem jest zmiana nastroju. Z komedii zrobił się komediodramat, w którym radzicie sobie bardzo dobrze, czy to Meredith i Mark w łazience, czy Meredith i Derek w lesie. Pewnym elementem dramatu, a właściwie horroru jest grasująca po Seattle Olivia, i ciekawa jestem, kogo jeszcze obdarzy swoją wdzięczną przypadłością. Pojawienie się biednego, niczego nieświadomego Coopera o świetnym nicku było fajnym pomysłem i niezłą niespodzianką. Niespodziewana ciąża Callie i dwie pary rodziców chrzestnych, którzy cudem mogliby tylko dawać jakikolwiek przykład również jest interesujące. Szczególnie biorąc pod uwagę reakcję biednego Mareczka, który w przypływie paniki nie pamięta z kim spał i kogo zapłodnił.

Pacjenci upierdliwi i oryginalni jak zawsze i gratuluję wyobraźni w dziedzinie rozmiarów, ale jak jest się Teksańczykiem o imieniu Bronhild, nie wróży to szczęśliwego zakończenia. A choroba weneryczna jest częścią zestawu o nazwie Pixie.

Tradycyjnie chwalę voiceover, wyróżniając ten fragment:

Podświadomie, zawsze chcemy mieć za dużo. Przedobrzyć. Sprawdzić, na ile możemy sobie pozwolić przed pierwszym upadkiem. Za dużo dzieci, za dużo kobiet, za dużo centymetrów...Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że posiadanie to sport ekstremalny. Jednak w żaden sposób nie przeszkadza nam to w wiecznym udawaniu zawodowych kaskaderów.

Ciekawym elementem jest też pojawienie się Ellis, z której właściwie nie wypada się śmiać, ale nie ma innego wyjścia, bo sama sytuacja, ze stadem współlokatorów i majtkami w zlewie jest komiczna.

Akcja przeskakuje między wątkiem jakby obyczajowym pod postacią Cris i Preston, a także cosy Addison i Mark, wybierających jacht, a wątkiem komediowym rozgrywającym się w stołówce, bo życie stażysty w SGH nie jest łatwe i walczy nie tylko o względy wyższych stopniem i udział przy ich operacjach, ale również o kanapki i ciasteczka. I kto by pomyślał, Bambi egoista z torbą pełną smakołyków. No i teksty rodem z autobiografii męskiej dziwki:

Poświęciłem jej przecież całe moje rozwiązłe życie.

Kiedy mi się wydaje że już sięgnąłem dna, ktoś przychodzi i daje mi łopatę...


Anyhow, Meredith patrzy na Dereka tak, jakby właśnie zapytał ją ile dziewic żyje na Madagaskarze, Madagaskarze moja wena i ja dziękujemy za kolejny odcinek i czekamy na następny. A wena przeprasza za brak poprzedniej recenzji i długość obecnej. Leniwa jest, a poza tym już nie wie co ma o was pisać.

Carrie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Partner Greys Anatomy World Strona Główna -> Gotowe odcinki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin