Dołączył: 25 Kwi 2007
Posty: 209 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
(Czwartkowe popołudnie, Addison siedzi samotnie w salonie czytając gazetę, gdy nagle wchodzi Derek. Derek rozgląda się i wzdycha głęboko widząc, że jedyną osobą w domu jest Addison. Chcąc nie chcąc, siada obok niej na kanapie.)
Derek: Hej, Addie. Słuchaj, wiem, że dobrze nam robi unikanie się nawzajem i ignorowanie się, ale chyba powinniśmy porozmawiać. Tak, dla odmiany. (Rozmasowuje palcami nasadę nosa.) Słuchaj, nie ma chyba sensu tego ciągnąć, więc...
Addison: (Addison odkłada gazetę) ...powinniśmy sie rozwieść, już dawno Ci o tym mówiłam, ale najwyraźniej byłeś przeciwnego zdania. Potem jak sam stwierdziłeś, unikanie siebie opanowaliśmy do perfekcji. Co się stało, że tak nagle zmieniłeś zdanie? Meredith jest w ciąży? Nie żeby mi to przeszkadzało, z czystej ciekawości pytam. Mam nadzieję, że jeszcze potrafimy normalnie ze sobą rozmawiać...
Derek: Nie. (Wzdycha.) To znaczy, że mam nadzieję, że nie. Ona też mnie unika, a może ja jej... Jak widać mam dar do tego. I ja też wierzę, że możemy ze sobą rozmawiać. (Rozkłada się wygodniej na kanapie.) A, gdybyś nie wiedziała, nie jestem już zły za Marka. Ale nie mów mu, akurat jak on mnie unika to nie jest takie złe. A, jeśli t już wyjaśnione, możesz mi powiedzieć, dlaczego źle się czujesz i co ci jest.
Addison: (Zdecydowanie się nie dowiesz co mi jest, przynajmniej nie teraz.) Nie myślałam, ze to kiedyś powiem, jeśli Meredith to miłość Twojego życia, to walcz o nią, a nie unikaj. Porozmawiaj z nią, nie duś w sobie wszystkiego (bierze Dereka za rękę), otwórz się przed nią, wszystko będzie dobrze zobaczysz. A teraz trochę mniej przyjemna sprawa, trzeba jakoś podzielić to, czego się dorobiliśmy przez ostanie lata, jakieś propozycje (patrzy Derekowi w oczy, omg co się ze mną u diabła dzieje?)
(Derek patrzy jej w oczy - ku swemu zdziwieniu - z dawną czułością.)
Derek: Może. Może jest miłością mojego życia. A może nie. (Całuje Addison, po czym odsuwa się odrobinę, ale nie odpycha Addie. Opiera się na poduszkach i delikatnie gładzi kobietę po policzku.) Dzięki. Nigdy nie sądziłem, że zapomnę, że przede wszystkim jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Chociaż nie podejrzewałem też, iż kiedykolwiek będziesz mnie przekonywać, żebym walczył o inną kobietę. To wszystko graniczy z zupełnym absurdem. A jeśli chodzi o majątek... Co byś chciała?
Addison: [color=green](Nadal patrzy Derekowi w oczy) Co ja proponuje... (i wzroku nie może oderwać) a tak... no więc mamy domy w Hamptons, Brownstone i apartament na Manhattanie, działkę w Aspen, 3 samochody, każde z nas ma prywatny gabinet... Ja chcę dom w Brownstone, własny gabinet i cabriolet, właściwie nim nie jeździsz więc mam nadzieję, że to nie będzie problem, a różowe porshe proponuje podarować Markowi. Apartament na Manhattanie, dom w Hamptons i ziemia w Seattle, wszystko z wyposażeniem jest Twoje. Poza tym myślę, że każde z nas powinno zatrzymać swój gabinet. Biżuterię sprzedamy, dochód podzielimy po równo, wkłady na wspólnych rachunkach bankowych również na połowę podzielimy. Pozostaje działka w Aspen, znajduje się na wartościowym terenie, myślę, że nie ma sensu jej sprzedawać. Może p oprostu będziemy z niej korzystać na przemian, jeden sezon ja, drugi Ty... i co o tym sądzisz...? (Powala wzrokiem.)
Derek: (Zdecydowanie czuje się powalony wzrokiem Addison. Zupełnie jak kiedyś.) Myślę, że to uczciwe. (Całuje Addison, znowu.) Poza tym, cholera, Addison... I tak w tej chwili zgodziłbym sie na wszystko. (Całuje jej szyję.) Ja nie zapomnę, Addie. Nigdy. Jesteś dla mnie zbyt ważna, zawsze będziesz, bez względu na wszystko. (Zsuwa jej bluzkę i całuje ramiona. Odsuwa się na chwilę i patrzy jej w oczy.) Zawsze umieliśmy kończyć z klasą. (Całuję ją. Addison próbuje wyciągnąć mu koszulę ze spodni, ale nie daje sobie rady, więc Derek wstaje z kanapy. Montgomery też się podnosi, by nie przerywać pocałunku.) Mamy jeszcze dwa konta w bankach, weź które chcesz. To w Liechtensteinie proponowałbym zostawić na czarną godzinę. I był jeszcze jakiś fundusz powierniczy...
(Addison powalona pocałunkami Dereka, zaczyna rozpinać jego koszulę.
Addison: Tego się nie da zapomnieć, to 1/3 naszego życia (Namiętnie całuję Dereka, zupełnie jak za najlepszych czasów małżeńskich.)... konta... potem zdecydujemy (Zrzuca koszule Derka, rzuca się na niego, oplatając go nogami w pasie.)... fundusz powierniczy... (Podniecona pocałunkami Dereka) taaak... świetny pomysł, a teraz... przenieśmy się do jakiejś sypialni. (Całuje.)
(Nagle rozlega się dzwonek telefonu. Addison i Derek zbyt zajęci sobą, nie mają zamiaru odbierać w tym momencie żadnych wiadomości. Włącza się sekretarka. )
Sekretarka: Dobry wieczór doktor Montgomery Shepherd, chciałam tylko poinformować, że nie odebrała pani dokładniejszych wyników badań, potwierdzających trzeci tydzień ciąży. Wszystko czeka na panią w gabinecie. Jeszcze raz gratuluje.
(Derek trzyma mocno Addison i niesie ją do najbliższej sypialni, nie przerywając pocałunków i pieszczot. Będąc gdzieś w połowie schodów słyszy dźwięk telefonu, ale postanawia go zignorować. Nawet nie wsłuchuje się w szum zostawianej na sekretarce wiadomości.)
Derek: Później... Zdecydowanie później.
(Po raz pierwszy jest wdzięczny, że ten dom niemal niczym nie różni się od rodzinnego burdela. Kopie pierwsze - oczywiście otwarte - drzwi i kładzie Addison na łóżku. Rzuca jej bluzkę w bliżej nieokreślonym kierunku i mocuje się ze stanikiem.)
Addison: (Addison nagle zrozumiała, do czego może dojść za chwilę.) Derek (Całuje go.) Derek... (Z największym trudem powstrzymuje się od kolejnych pieszczot i pocałunków.) Nie możemy, ty jesteś z Meredith, ja jestem z Markiem... (Stara się jakoś opanować emocje.) Co my robimy?
(Derek odsuwa się. Siada na łóżku i przeciera ręką twarz.)
Derek: Jasne, masz rację, to bez sensu. Najmilsza chwila zapomnienia nie jest warta konsekwencji. (Patrzy wymownie na Addison.) Dobra, chodź, (odpiera się o wezgłowie łóżka i wskazuje miejsce obok siebie - a częściowo na sobie, jakie zwykłą zajmować obok niego Addie, gdy jeszcze naprawdę byli razem) pomyślimy, co z tymi kontami. Addison, nie patrz tak na mnie, nie rzucę się na ciebie. Obiecuję. Pamiętaj, ze nadal jesteś moją przyjaciółką. I w związku z tym proponuję zlikwidować ten nieszczęsny fundusz dla naszych dzieci, które z dużym prawdopodobieństwem nigdy się nie urodzą. To od samego początku był durny pomysł, ale, z tego co pamiętam, twój ojciec się uparł.
(Addison z Derekiem siedzą sobie wygodnie i gawędzą o rozwodzie)
Addison: Na to, żeby się nasze dzieci narodziły nie ma już najmniejszych szans, głównie za moją sprawą... Z tym funduszem, to od początku był głupi pomysł, ale wtedy nie dało się tego uniknąć, teraz pozostaje go zlikwidować. Musimy jeszcze tylko ustalić, kiedy pójdziemy do prawnika. A tak na marginesie... czy nie uważasz, że może powinniśmy zmienić miejsce rozmowy. W ogóle... czyje to łóżko? Zdecydowanie nie moje...
Derek: (Derek rozgląda się uśmiechnięty.) Och... Och. Nasze. To znaczy Meredith. Albo zadziałała moja spaczona podświadomość, albo po prostu jest tak, że każdy czynny seksualnie obiekt trafia w końcu do tego łóżka. Nieważne. To znaczy, możemy tu zostać, ona ma dyżur. A przynajmniej tak mi powiedziała. W każdym razie musisz teraz wybrać jedno z trzech: znaleźć powód do kontynuacji rozmowy o naszym pożal się boże majątku, powiedzieć mi w końcu, co się dzieje, albo przybliżyć mi szczegóły w ziązku z Markiem. Nie patrz tak na mnie. Jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi wszystko powiedzieć, a ja będą wspierający i tak dalej. To, co się stało, niczego nie zmienia, nie chcę, zeby zmieniało. I'm your person.
Addison: (Wstaje) Szczegóły związku z Markiem... to jak już ustalimy wszystkie warunki rozwodu. Dlatego proponuję wrócić do salonu, no i ubrać się przede wszystkim, przy okazji... mógłbyś mi bluzkę podać? (Derek podaje bluzkę.) Dziękuję. A i to całe "I'm your person thing", z mojej strony możesz liczyć na to samo. Chodźmy już zanim ktoś przyjdzie i zastanie nas w tej niedwuznacznej sytuacji. (Addison z Derekiem schodzą grzecznie po schodach, siadają w salonie.) Nieruchomości i samochody podzieliliśmy wcześniej, zostały te konta i fundusz. Tak jak mówiłam, proponuje wkłady na kontach podzielić po połowie, fundusz zlikwidować i również podzielić. Nic innego nie wymyślę, co o tym sądzisz?
Derek: Sądzę... (Derek siada na kanapie, dopinając guziki koszuli.) Nic nie sądzę. To głupie. Możemy podzielić na pół każdego centa, ale to niczego nie zmieni. Moja matka nie przestanie ci przysyłać kartek na urodziny i zaproszeń na wigilijne kolacje, a twoja siostra nie przestanie być stałym gościem u moich sióstr. To tak nie działa. Nie podzielimy świata na dwie równe części. Więc nadal jestem za tym, żeby podzielić tylko pieniądze z bieżących kont, a zagraniczne zostawić. A ten cholerny fundusz... Tak myślę, że stracimy mnóstwo pieniędzy, jeśli po prostu go zlikwidujemy. Twój ojciec o to zadbał. Może niech więc zostanie, weźmie go ten, komu pierwsze urodzą się dzieci. Mamy takie same szanse. Ewentualnie możemy się umówić, że odstąpimy jakąś część drugiej osobie. Hmmm?
Addison: Fakt rodziny nie podzielimy, bo to zupełnie inna historia, rozwód chyba nie przeszkadza w tym, żebyśmy pozostali w przyjacielskich stosunkach z rodzinami. Podział kont bieżących, a pozostawienie tych zagranicznych nie jest zły, ale ten fundusz... wolałabym jednak określić jakieś warunki... (Dostrzega wiadomość na sekretarce.) O ktoś dzwonił, odsłuchajmy, może to coś ważnego (odsłuchują wiadomość) No... to masz szczegóły na temat mojego związku z Markiem. Teraz umowa, kto pierwszy będzie miał dzieci, dostaje fundusz chyba odpada... (uśmiecha się). Chyba, że poczekamy aż urodzę (o Boże!), wtedy podzielimy fundusz i nie przepadną odsetki. Przynajmniej mamy jasną sytuację.
Derek bardzo aktywnie stara się nie udusić ze śmiechu i jednocześnie to zamaskować. Na szczęście Addison stoi do niego bokiem, siłując się z sekretarką, która nie chce oddać jej taśmy. W końcu opanowuje się, przybiera kamienną twarz i tylko na twarz wypływa mu uśmiech, którego nie jest w stanie powstrzymać.)
Derek: ( No, no... Kto by się spodziewał...? Ale nie, serio. Myślę, że w takiej sytuacji powinnaś wziąć te pieniądze w całości, tak będzie bardziej fair. I tak należały do twojego ojca. Addison, czekaj, zanim zaczniesz się ze mną sprzeczać. Jesteśmy bogatymi ludźmi. Stać nas na to. Mnie stać. To nie jest działalność charytatywna. Więc fundusz i konta mamy podzielone, to by było chyba wszystko. Teraz możesz mi się pozwierzać, do czego tak strasznie próbujesz nie dopuścić. Więc... Jak tam z Markiem? I nie mów mi, ze sam słyszałem, bo nic nie słyszałem.
Addison: (Kaseta wreszcie ląduje w rękach Addison) Cholerna sekretarka! Mogę się zgodzić na ten fundusz, jeśli tak bardzo tego chcesz. Pozostaje umówić się na spotkanie z prawnikiem. Szczegóły... (zamyśla się) A co chcesz wiedzieć...? Czy zaplanowałam ciąże? Nie. Czy chcę tego dziecka? Nie wiem, pokrzyżowało mi wszystkie plany. Czy jestem pewna uczuć Marka? Nie wiem, ale widzę, że się stara. Czy Mark wie o dziecku? Nie ma pojęcia, a ja nie mam pojęcia, jak mu tę wiadomość przekazać. Jak to się stało, ze jestem w ciąży?! I have absolutely no idea!! Może kondomy za długo na słońcu leżały! Nie wiem. Czy może jeszcze jakieś szczegóły chcesz znać szanowny mężu? A w ramach rewanżu, powiedz może, co tam w Twoim związku słychać?
Derek: Addison. Usiądźże na tej kanapie spokojnie. (Derek stara się uniknąć odpowiedzi na pytanie.) Przepraszam cię bardzo, ale pewnym paradoksem jest, że jedna z najlepszych ginekolog w kraju "wpadła". Nie rozgłaszałbym tego, stracisz wiarygodność, zwłaszcza przy wypisywaniu pacjentkom recept na pigułki. No już, nie przesadzaj. I nie atakuj mnie, jestem bardzo odporny po jedenastu latach. Usiądź obok mnie. (Addison siada, wywracając oczami.) Jak chcesz, to usuń tę ciążę, jak nie to nie. Ale nie mów na razie Markowi, daj sobie trochę czasu. I pierwsza przyjacielska rada: jeśli to nie jego dziecko, może nie mów mu w ogóle, bywa trochę porywczy... Addison, nie bij mnie! Powiedziałem... (Łaskocze skręcającą się na kanapie ze śmiechu Addison.) Nie. Bij. Mnie.
A słońce to jest wróg, zdecydowanie zły wróg. Ostatni raz, kiedy dłużej ze sobą obcowaliśmy - do czego nota bene ty mnie zmusiłaś - wydawało mi się, ze jestem kurą i przechodzę przez drogę. W tę i z powrotem, w tę i z powrrrrrrotem... (Jeszcze mocniej łaskocze.)[color]
Addison: [color=green](Addison nie może przestać się śmiać) Stop it, stop it! Come on?! Nie Jego dziecko!? Co ty myślisz?! Że co ja jestem!? Dziwka, która daje na lewo i prawo!? Otóż nie drogi mężu, tak się składa, że monopenism wyznaję. Nie usunę ciąży, bo nie mam sumienia. Co do wiarygodności... a stwierdzą, że planowana ta ciąża była. Ale fakt może trochę później Markowi powiem, jeszcze biedaczek w jakąś paranoje mi popadnie i co?! Teraz Twoja kolej (Addison szturcha ramię Dereka). Liczę na jakieś szczegóły związku z seksowną i rozwiązłą stażystką (szatański uśmiech na twarzy)
Derek: Szczegóły... Mam ci powiedzieć, że jest wspaniała, cudowna i fascynująca. Bo jest. Ale nie oszukujmy się, nie chcesz tego słuchać i gówno cię to obchodzi. (Derek bierze poduszkę i podkłada ją sobie pod głowę.) O łóżku nie będę ci opowiadać. Ani schowku w szpitalu, mojej przyczepie i żadnym innym miejscu. Gdybyś była ciekawa, nie kazałabyś mi się ubrać i zejść do salonu, znamy się już trochę. Dalej, zadawaj pytania, chętnie odpowiem. Ale najpierw zastanów się, czy na pewno chcesz wiedzieć (dodaje.)
Addison: Jaki ten schowek oblegany... Nie, właściwie nie interesuje mnie to, mam tylko prośbę, byłabym wdzięczna, gdybyś nie mówił nikomu o ciąży, zwłaszcza Markowi, bo jego sama muszę poinformować. A ze spraw organizacyjnych, pasuje Ci spotkanie u prawnika za tydzień?
Derek: Nie wiem, pewnie tak. Poproszę w każdym razie Richarda o wolne, ale nie zapominaj, że jesteśmy lekarzami. Nasz czas nie należy do nas. Wredne, że nikt nie mówi stażystom, że to się nigdy nie zmieni. Ale mniejsza z tym.
O ciąży nie powiem, to jest bardzo nie moja sprawa. Gratuluję i nic więcej, jak nakazuje tajemnica lekarska.
Swoją drogą pusto w tym domu dzisiaj. I cicho. Czy moje podejrzenia, że libacja - wymiennie w orgia, chociaż to przecież nie musi się wykluczać - odbywa się dzisiaj gdzieś indziej jest uzasadniona?
Nie patrz tak na mnie. Też tu mieszkam, nikogo nie osądzam. Addison, serio. Ale majtki w zlewie? Czuję się jakbym znowu był w college'u.
Addison: Nie ma to jak być w otoczeniu młodzieży. Libacje mamy lepsze, niż za studenckich czasów, a myślałam, że to niemożliwe. No to w takim razie jesteśmy umówieni. Idę odespać dyżur, have a nice day.
Post został pochwalony 0 razy
|