Partner Greys Anatomy World - witaj!
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
.
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Forum Partner Greys Anatomy World Strona Główna
->
Montaż
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Seattle Grace Hospital
----------------
Witamy w Seattle
Nasza obsada
Nasze "Grey's Anatomy"
----------------
Gotowe odcinki
Episode 01.01 - "I don't like Mondays"
Episode 01.02 - "Wicked Game"
Episode 01.03 - "Whiskey Lullaby"
Episode 01.04 - "Hangovers and Memories"
Episode 01.05 - "Party in My Head"
Episode 01.06 - "Every Breath You Take"
Episode 01.07 - "The Lion Sleeps Tonight"
Episode 01.08 -
Episode 01.09 -
Odcinki specjalne
----------------
Wasza twórczość
"101 Nightmares"
Pracownia
Scenariusz
----------------
Pomysły
Rękopisy
Kulisy
Pole dyskusyjne
Montaż
Poza planem
----------------
Scenografia
Off Topic
Carrie's Ramblings
Rozmowy nt. forum
Seriale
Pogaduszki xD
----------------
'Cbox'
Chat
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Derek
Wysłany: Pią 22:50, 10 Sie 2007
Temat postu: 1.07 Góry i Nieporozumienia
(Derek wspina się na półkę skalną i pomaga wejść Meredith. Oboje są zmęczeni. Derek wygląda na zadowolonego, Mer niekoniecznie.)
Derek
- Usiądź na kamieniach, najlepiej tyłem do słońca. I spójrz tylko na widok. Dobrze więc, twoja kolej. O czym chcesz rozmawiać? Odpowiem na każde pytanie.
Meredith
- Rozmowa nie jest tym, co wychodzi mi w życiu najlepiej. Jestem lekarzem, istotą mało komunikatywną w życiu prywatnym, pamiętasz? Spokojnie, ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę
(Zastanawia się chwilę.)
No i Izzie, ale to już chyba inna kategoria komunikatywności. Nie możesz po prostu... mówić? Obiecuję, że nie zasnę, co i tak byłoby dość trudne na tych... kamieniach.
(Siada.)
(Derek patrzy na nią intensywnie i otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale rezygnuje. Jeszcze przez chwilę przypatruje się jej, po czym odwraca wzrok. Kiedy znów się odzywa, wyraźnie już na inny temat i jakby przygaszonym głosem.)
Derek
- Nie masz wprawy w chodzeniu po górach. To widać, nie gniewaj się. Jak bardzo w skali od jeden do dziesięciu jesteś zła, że cię tu zaciągnąłem?
Meredith
- Zła? O czym ty mówisz? Jak mogę być zła z powodu dwugodzinnego marszu pod górę, robali pod bluzką, czy tego artystycznie wyrzeźbionego kamienia, który właśnie wbija mi się w tyłek? Masz doświadczenie z kobietami, nie wiesz, że możliwość takiego wypadu to marzenie większości żeńskiej populacji?
(Mer zaczyna bawić się listkiem, po chwili spogląda na Dereka.)
Osiem. Dałeś mi kawę.
Derek
- Osiem... Duża dawka lidokainy alba porządna porcja lodów truskawkowych jak przypuszczam, i to na sam początek. A względem wycieczek i kobiet, moje doświadczenia są bardzo ograniczone. Przez ostatnie jedenaście lat sprowadzały się do żony
(znaczące chrząknięcie)
i czterech sióstr, co zdecydowanie nie jest reprezentatywną grupą.
Rozumiem, że wycieczki odpadają. Czego jeszcze nie lubisz, doktor Grey?
Meredith
- Miękkich łóżek, czosnku i żółtych samochodów, doktorze Shepherd. Jak widzisz nie jestem tak wybredna, jakby się mogło wydawać. I wyobraź sobie, że bardzo chętnie posłucham o żonie. Addison lubiła twoje wycieczki?
(Mer stara się zachowywać obojętnie.)
(Derek wyraźnie się spina. Odwraca wzrok, niby obojętnie, a jednak zbyt szybko, i zbyt nerwowo. Nie chcąc dopuścić do niezręcznej ciszy, podnosi się i zbiera rzeczy.)
Derek
- Nie.
(Odpowiada krótko.)
Nie lubiła. Mam wieczorem dyżur. Powinniśmy się powoli zbierać.
Meredith
- Och. Rozumiem. Ja też nie powinnam opuszczać dyżurów, w końcu jestem stażystką, mogą mi mieć za złe, że zamiast pracować urządzam sobie wycieczki
(Wstaje i chłodno zwraca się do Dereka.)
W tej sytuacji powrót to chyba najrozsądniejsze wyjście. W końcu praca jest dla nas najważniejsza, mam racje?
(Derek patrzy na nią przez dłuższa chwilę, ale nie odpowiada. Znów podaje jej rękę, zarzucając plecak na plecy.)
Derek
- Wejście było ciężkie, ale zejście jest bardziej niebezpieczne. Nie chcę, żeby ci się coś stało, więc trochę to potrwa. No i jesteś na mnie skazana, współczuję. Jeśli chodzi o Addison, nie bierz tego do siebie. To po prostu bardzo świeża rana. I nie martw się o dyżury, w końcu musisz mieć coś z tego, że znosisz towarzystwo najokropniejszego asystenta Seattle Grace.
Meredith
- Nie przeceniaj się. Z tego, co zauważyłam, na miano najokropniejszego asystenta w Seattle Grace trzeba długo i ciężko pracować
(Podaje Derekowi rękę.)
Czy przez słowo ''niebezpieczne'' mam rozumieć możliwość nagłego stoczenia się z tej góry i w konsekwencji moją nieuchronną śmierć pod jednym z tych pięknych drzewek? I oczywiście rozumiem, że Addison to... świeża rana. Ciekawe, czy w ogóle chcesz, żeby się zagoiła
(mruczy do siebie.)
Derek
- Hmm...
(Derek puszcza ostatnią uwagę mimo uszu.)
Teoretycznie tak, to jedno ze znaczeń słowa "niebezpieczny". Ale nie martw się, jak sama zauważyłaś, drzewka są bardzo ładne. A swoją drogą, kto w takim razie jest tym najokropniejszym? Chyba muszę popracować nad reputacją, na dobry początek zamęczę cię pytaniami. W ramach egzystencjalnego rozmyślania nad rzeczywistością: czegoś byś, żałowała, gdybyś naprawdę spadła i się zabiła?
Meredith
-
(Meredith udaje zastanowienie.)
Tego, że wypiłam za małą ilość kawy, żeby mieć siłę na złapanie się potencjalnego narzędzia ratunku? Och, no i może tego, że rano nie zjadłam babeczki, którą zaproponowała mi Izzie. W końcu, skoro umierać, to dlaczego z pustym żołądkiem. I na prawdę pytasz, kogo ja, nędzna, plugawa kochanka uważam za najokropniejszego rezydenta?
(Wymowne spojrzenie.)
Derek
-
(Derek znów się uśmiecha.)
Pomyślmy... Twierdzisz, że nie mnie, co z bólem serca muszę przyjąć po wiadomości. Mark też nie, jak sądzę.
(Posyła Maredith wymowne spojrzenie, które jest bardziej oskarżycielskie niżby chciał. Przytrzymuje jeden z odstających konarów, o który kobieta z pewnością by zahaczyła, i czeka, aż go minie.)
Preston. Facet jest tak porządny, ze aż... mniejsza o to. No i jest jeszcze Addie, ale pierwszy, kto nazwie ją okropną - oprócz mnie - zasłuży na medal. To jest Szatan w swojej naturalnej formie, ale dobrze się maskuje. Ale zaraz...
(Odruchowo łapie Meredith, gdy ta ślizga się na porośniętych mchem kamieniach. Uśmiecha się rozbrajająco.)
Czekaj... Czyja kochanka? I czemu nędzna i plugawa?
Meredith
- Medal? Szatan?
(Meredith mimowolnie się uśmiecha.)
Jesteś więc masochistą, skoro spędziłeś z nią... czekaj, ile to było lat? Jedenaście? A kochanka to powszechnie panujące określenie dla kobiety utrzymującej bliższe stosunki z żonatym facetem, co, chcąc nie chcąc, niewątpliwie robie. A jeśli nie pasuje ci nędzna i plugawa, w zanadrzu mam jeszcze puszczalską stażystkę i cudzołożną zdzirę. Lepiej?
Derek
- Hmmm...
(Derek cały czas się szczerzy.)
Cudzołożna zdzira zdecydowanie nie. Nie chciałbym, żebyś kojarzyła mi się z byłą żoną, naprawdę. Puszczalska stażystka... Równie dobrze można powiedzieć przeciętna stażystka, a nie jesteś przeciętna. No chodź, nie chcę tędy iść, kiedy nad nami będzie ten gruby facet, którego mijaliśmy dwadzieścia minut temu.
(Derek opiera się o drzewo i cierpliwie czeka, aż Mer - jak zwykle ciapowata - wpadnie wprost na niego. W jego ramiona, ujmując to kiczowato i durnie.)
Kochanka
(patrzy jej w oczy)
, proszę, proszę...
Meredith
-
(Ucieka wzrokiem.)
Kochanka to, z tego, co mi wiadomo, niezbyt pożądane stanowisko. Chociaż... trzeba przyznać, że ma swoje zalety. A gruby facet pewnie wrócił do domu. Nie zauważyłam w tych okolicach zbyt wielu innych tak chętnie poszukujących... wrażeń. Jesteś masochistą, wiesz?
Derek
-
(Łapie ją za rękę i zmusza, żeby spojrzała w jego roześmiane oczy.)
Wiem. A jednak tu jesteś, czy to nie ciekawe? A wracając. Jeśli nie chcesz być kochanką - jakiekolwiek są tego zalety - to kim chciałabyś być? O czym marzysz, Meredith? Chciałabyś być żoną i codziennie rano wyprawiać gromadkę dzieci do szkoły? A może otworzyć w domu bimbrownię i nie ruszać się z niego już nigdzie? I nie musieć już nigdy doświadczać żadnego masochizmu z mojej strony...
Meredith
- Ciekawe?
(Przeszywa go wzrokiem.)
Możliwe, chociaż ja użyłabym raczej określenia tragiczne. I odpowiadając na twoje pytanie, nie marze o tym, żeby być żoną z gromadką dzieci. Perspektywa własnej bimbrowni jest o wiele bardziej kusząca, chociażby przez nieruszanie się z domu, ale jest to raczej marzenie nie do zrealizowania. Nie mam do ciebie żadnych praw. Wiem. Jednak przy całym moim tragizmie, nie lubię czuć się towarem zastępczym. Po prostu.
Derek
-
(Puszcza rękę Meredith, a ona go mija. Derek śmieje się, choć bardziej przypomina to sarknięcie w ogólnym rozrachunku.)
Zastępczym? Za co, za Addison? Nie bądź... To zamknięty rozdział. I, jeśli ci to sprawi satysfakcję, zamknięty przez nią, więc możesz się nie łudzić, że ona pomoże ci się mnie pozbyć. I, mogę ci obiecać, żadne z nas nie będzie oglądać za siebie.
(Podnosi z ziemi długi konar i schodzi ostrożnie, badając nim grunt przed sobą.)
I masz dokładnie tyle praw, ile sobie wzięłaś.
Meredith
- Nie chce się pozbywać. Mężczyźni których się pozbyłam kończyli raczej... sama nie wiem, gdzie kończyli, ale na pewno nie ze mną w górach. A wzięłam sobie tyle praw, na ile zasługuje wstrętna cudzołożna stażystka, sypiająca ze swoim szefem, co, nawiasem mówiąc, też nie jest zbytnio mile widziane. Zdajesz sobie sprawę, że z racjonalnego punktu widzenia ten zwią... to, co jest między nami, jest podejrzanie skomplikowane? A przynajmniej powinieneś, bo mój racjonalny punkt widzenia najwidoczniej nie jest ostatnio zdolny do użytku.
Derek
-
(Derek siada na pobliskim konarze, nie przejmując się porastającym go mchem.)
Usiądź na chwilę - czeka nas zaraz stromy kawałek. I, moim niezupełnie racjonalnym zdaniem, to wcale nie jet skomplikowane. O ile jesteś zainteresowana, oczywiście. Bo jeśli tylko jesteś, to jest bardzo proste.
Meredith
- Nie możesz tego robić. Nie możesz odwracać sytuacji tak, żebym to ja okazała się problemową stroną. Nie możesz pytać, czy jestem zainteresowana, bo to jest pierwsze pytanie, które powinnam zadać tobie.
(Siada.)
Czy zawsze wszystko jest dla ciebie takie proste?
Derek
-
(Chichocze.)
Czasami. Jestem na etapie uczenia się dystansu. Chyba. Dobrze brzmi w każdym razie, zupełnie jak jedna z mądrości, które Mark przynosił z sesji terapeutycznych. Poza tym niczego nie odwracam, tak po prostu jest. Bardzo proste. Ale jeśli tak chcesz - w porządku. Co jest takie skomplikowane?
Meredith
- To, co jest między nami, jeżeli w ogóle coś jest? Nie zastanawiałeś się nad konsekwencjami? Nie myślałeś o tym, co będzie? No tak, przecież nie musisz. Ty nie tracisz nic. Ja z kolei pozbywam się reputacji i nie mam pewności, czy nie na darmo, bo w końcu zawsze możesz wrócić do perfekcyjnej żony. To mało? Zdecydowanie potrzebuje sesji terapeutycznej.
Derek
- Reputacji?
(Unosi pytają brwi.)
Dlatego że sypiasz z asystentem, zupełnie przypadkiem tak, jak większość stażystów? Na przykład Cristina, żeby daleko nie szukać. A może dlatego, że prawnie nadal jestem żonaty? Rzeczywiście to może przesądzić zrzucenie cię z panteonu świętych dziewic. Meredith... Dlaczego uważasz, że istnieje jakakolwiek szansa, że zejdę się z Addison?
A jedyną konsekwencją o jakiej myślę jest to, że pozwolisz, żebym zakochał się w tobie do szaleństwa i zostawisz mnie ze złamanym sercem. Ale to czyni ze mnie tylko sentymentalnego idiotę, prawda?
Meredith
- Oboje wiemy, że nie znam cię na tyle dobrze, żeby rozpoznać czy czujesz coś do Addison. Wiemy również to, że już od dawna bycie świętą dziewicą nie jest moim życiowym celem. I wątpię, żebyś to ty z nas dwóch miał szanse na zakochanie się do szaleństwa i złamane serce.
(Wzdycha.)
No i spokojnie, nie jesteś sentymentalnym idiotą. To przeze mnie. Najwidoczniej każdego kogo spotkam zarażam beznadziejnością.
Derek
- Och, więc nagle stałem się beznadziejny? Dziękuję za komplement. Abstrahując od tego, że podobno zaraziłem sie od ciebie - nieistotny szczegół. Dlaczego aż tak bardzo przejmujesz się Addison? Mark jest zdecydowanie większym zagrożeniem dla mnie niż Addie dla ciebie, jeśli już przy tym jesteśmy.
Meredith
- Nie rozmawiamy teraz o Marku. I nie mogę nie zwracać uwagi na Addison. Sam musisz przyznać, że to nie jest typ kobiety, którą można sie nie przejmować. I proszę cię, nie mów, że czujesz się zagrożony. To moja kwestia.
Derek
-
(Derek patrzy Meredith głęboko w oczy.)
Mark nie jest typem faceta, którego mogę ignorować. Zwłaszcza jeśli spędza zbyt dużo czasu z kobietą, na której mi zależy. Ja nie zejdę się z Addison i to jest pewne. Za to istnieje duża szansa, że Mark cię uwiedzie, bo to taki właśnie typ faceta i muszę brać to pod uwagę. Bez względu na to, że dostaję szału na samą myśl.
Meredith
- A bierzesz pod uwagę, że kobieta, na której ci zależy, nie jest w stanie zainteresować się kimś innym, bo nie może myśleć o niczym, oprócz tego jak nie wypaść przed tobą na idiotkę? Jak sprawić, żeby sie nie zakochać, chociaż coraz częściej wydaje się, że już na to za późno? Może chciałabym spotykać się z kimś innym. Może powinnam spotykać się z kimś innym. Niestety, odkąd... jesteś, najwyraźniej przestało to być możliwe, bo siedzenie naprzeciwko innego faceta i myślenie o tobie, to zdecydowanie nie najlepszy pomysł.
(Derek splata ręce i odwraca wzrok. Przez chwilę milczy, po czym bierze głęboki oddech.)
Derek
- Może powinnaś.
(Mówi bardzo poważnie. Zapada niezręczna cisza.)
Ale, skoro jesteśmy już tacy do bólu szczerzy i obrzydliwie sentymentalni... Chcesz tego? Wiem, że brzmi to jak żałosne pytanie trzynastolatka. Naprawę, Meredith, wiem. Ale muszę wiedzieć, że chcesz się w tym grzebać, brać się za jeszcze-niestety-żonatego faceta popapranego emocjonalnie, ze sporym bagażem.
(Patrzy na nią intensywnie.)
Nie mogę ci obiecać, że to będzie łatwe. Moje życie jest cholernie skomplikowane, szczególnie teraz, a ty wylądujesz w samym środku tego. Meredith...
(Meredith wstaje i robi kilka kroków)
Meredith
- Cholernie skomplikowane? Lekcje dystansu poszły na marne, doktorze Shepherd?
(Uśmiecha się.)
I powiedzmy, że grzebanie się w skomplikowanym życiu na razie nie było aż takie przerażające. W twoim jeszcze nie próbowałam, ale mam porządne doświadczenie. No i w końcu przyda mi się ktoś, kto zechce pouczyć mnie dystansu.
(Patrzy na zegarek.)
Chyba powinniśmy już wracać, muszę zdążyć na dyżur, ty na pewno też masz dużo pracy w szpitalu. Idziemy?
Derek
- Tak, idziemy.
(Derek zbiera się i rusza przed siebie.)
Odwiozę cię prosto do szpitala, zrobiło się późno. Wprawdzie ja jako asystent muszę tylko dobrze wyglądać, ale mogę się poświęcić i pojawić w szpitalu. Podenerwuje Burke'a swoją osobą, ponaprawiam szkody wyrządzone przed Marka...
(Zmuszę Addison, żeby wreszcie się ze mną spotkała.)
Meredith
- Ja znając życie dołączę do nagonki za jakąś ciekawą operacją, chociaż z Cristiną w jednym szpitalu będzie to trudne. No i oczywiście będę się starała nie wpaść na ciebie w szpitalu, co nie będzie trudne przez tabun wielbicielek, których sie spodziewam.
(Dochodzą do samochodu.)
No i dziękuje, za możliwość... pochodzenia po górach. Nie było tak źle, jak się spodziewałam.
(Wsiadają do samochodu.)
Derek
- Tabuny wielbicielek... ciekawe. Przyślij do mnie pierwszą, którą zobaczysz, będę wdzięczny. To co, prosto do szpitala? W porządku. Chociaż mam przeczucie, że nie czeka nas tam nic przyjemnego. Przynajmniej mnie.
(Boże, daj Addison dzisiaj wolne.)
(Odjeżdżają.)
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Programosy
Regulamin