Autor |
Wiadomość |
Mark |
Wysłany: Sob 16:57, 12 Maj 2007 Temat postu: |
|
Jeżeli kiedykolwiek mieliście styczność z chemią, to zapewne widzieliście kiedyś dużą tablicę podzieloną na kwadraty, a nich rozmaite litery i cyfry. Tablica ta nazywa się tabelą pierwiastków i zdaniem naukowców zawiera wszystkie substancje z których jest złożony nasz świat. Naukowcy jak wszyscy, mylą się od czasu do czasu i gołym okiem widać, że mylą się co do tabeli pierwiastków. Tabela ta nie zawiera niestety najpotężniejszego z pierwiastków tworzących nasz świat, a mianowicie pierwiastka zaskoczenia. Pierwiastek zaskoczenia jest niesprawiedliwą przewagą w sytuacjach gdy jedna osoba zaskakuje znienacka drugą. Osoba zaskoczona jest zbyt oszołomiona, aby się bronić, a wówczas osoba zaskakująca ma nad nią przewagę w postaci pierwiastka zaskoczenia.
Tak więc zanim Mark, entuzjastycznie waląc transparentem w furgonetkę, zdołał odpowiedzieć Meredith że kupił sobie tą koszulkę w Tichuanie na wakacjach z Derekiem i że on ma podobną tylko sraczkowato-zieloną inaczej mówiąc w kolorze khaki z napisem „I love my menwhore” zadziałał pierwszy z pierwiastków zaskoczenia. I chociaż Mark bardzo lubił chemie, a i wcześniej wspomniany pierwiastek zaskoczenia nie był mu obcy bo nie od dziś zmagał się z życiem to nie spodziewał się go teraz.
Mianowicie ciężarówka miała w tej chwili przewagę w postaci pierwiastka zaskoczenia. Nikt z obecnych nie zwrócił uwagi że stoi ona dwoma kołami na krawężniku z przybitą blachą. Taką jaką czasem widuje się na schodach z napisem „Uwaga wysoki stopień” tylko w tym wypadku pisało na niej zapewne „Uwaga wysoki krawężnik”. Mark stojąc z Meredith na ulicy nieświadom zagrożenia pukał sobie w wóz transparentem. W pewnym momencie coś zachrobotało, a ciężarówka przechyliła się na stronę nieszczęśników ( w właściwie jednego bo drugi stał kilka cali po za strefą potencjalnego zagrożenia ). Mark zachłysną się powietrzem. Pierwiastek zadziałał na niego tak silnie że omal nie wypuścił transparentu z rąk.
Właściwie nie miało to już znaczenia. Meredith osłupiała patrzyła jak ta blaszana puszka miażdży Marka, który pod przymusem pierwiastka zaskoczenia musiał puścić w końcu transparent jaki poleciał w stronę Meredith i uderzył ją w czoło odbijając jej część napisu w postaci słowa "okaz".
Była zbyt przerażona by mu współczuć. Tylko kilka cali.. tylko kilka cali i by podzieliła jego los. Spod furgonetki wystawały tylko trampki biedaka.. czy ona właśnie pomyślała o trampkach?! Te o których całe życie marzyła? Chwile się zastanawiał czy wypada pozbawiać trupa butów ale czego się nie robi dla oczojebnych trampeczek od D&G?
Stwierdziła że nietaktem był by ich nie zabrać i pozwolić im przemoknąć krwią tego pechowca. Zrozumiałby.
Zaczęła więc zszarpywać mu je z nóg. W tej chwili znów coś zachrobotało co nie wróżyło nic dobrego i zadział drugi pierwiastek zaskoczenia.
Drzwi furgonetki otworzyły się z hukiem wysypując tony ogórków firmy „Pickles”.
Meredith była zbyt oszołomiona aby się bronić. W jednej chwili przykrył ją ogromny kopiec ogórków. Jedyne co wystawało to para cudnych, oczojebnych, zgrabnych trampek.
Zakończenie który niekoniecznie musicie czytać
Mark zbudził się zlanym potem i zachłysną się powietrzem. Poderwał się szybko z łóżka i drapiąc po głowie spojrzał na Addison która właśnie przewracała się na drugi bok.
Co to do cholery było?! W myślach powtarzał sobie: To tylko sen Mark, tylko sen…
Grupa wsparcia dla gejów? I love…
Podbiegł na palcach do szafy i zaczął w niej wyrzucać wszystko bezgłośnie na podłogę.
Wreszcie znalazł to czego szukał. Różową obcisłą koszulkę z napisem „I love my Shepherd”
Chwile patrzył na nią sentymentalnym spojrzeniem. Potem zwinął ją i włożył do reklamówki. Musi się tego pozbyć. Jak najszybciej. Koniecznie. Są sprawy które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego…
Trochę spokojniejszy i pewny że jutro na śniadanie daruje sobie ugóra firmy „Pickles” położył się z powrotem do łóżka mając nadzieję że nie przyśni mu się już nic równie chorego…
c.d.n.
Author’s Notes:
Dziękuję Teamowi GAtrixu za rozmowę na temat chemii na skypie, mojej muzie i mojej kochanej lekturze S xD |
|
|
Meredith |
Wysłany: Sob 15:13, 12 Maj 2007 Temat postu: |
|
Są osoby, któr powinny pozostać w cieniu. A raczej nie ujawniać pewnych cech i zachowań, całkowicie zmieniających wyobrażenie o danym człowieku. Meredith naprzykład wiedziała, że o jej skłonnosciach do alkoholu zdawali sobie sprawe jedynie najbliźsi, którzy również nie wylewali za kołnierz. Nigdy w życiu nie wpadłaby na pomysł, żeby wejść do warzywniaka i powiedzieć pierwszej lepszej, miłęj staruszce 'Dzień dobry, jak minął dzień? A tak przy okazji urżnęłąm się wczoraj tequilą. Piąty raz w tym tygodniu. Czy słońce nie świeci dzisiaj wyjątkowo pięknie?'. Widać są jeszcze na tym świecie osoby, które nie zdawały sobie sprawy, że niektórych rzeczy robić niepowinno się.
Mark wyglądał jak zamerykanizowana wersja chińskiej kurtyzany. Brakował jeszcze różowych szpilek, ale trampeczki i tak wyśmienicie komponowały się z resztą stroju. Dobry Boże, Meredith latami mażyłą o takich trampeczkach...I ten kolor...Mark w tej chwili prezentował wszystko to, co Meredith chciała, a mieć nie mogła. Ten jej cholerny chudy tyłek! Pośladki Sloana w wąskich dżinsach wyglądały jak dwie krągłe brzoskwinie, tymczasem ona wyglądała, jakby miała na sobie ocieplany worek. Gdy położył jej rękę na ramieniu, nie mogła się powstrzymać, żeby spojrzeć na jego dłoń. Tak perfekcyjnego french maniciure nie widziałą nigdy w życiu. Spojrzałą na swoje poobgryzane paznokcie. Zdecydowanie nie powinna stać przy Marku. Zuważyła, że jakiś robotnik drogowy pożera go wzrokiem. Niezły był. Mer uśmiechnęła się do niego, ale on spojrzał na nią jakby nie rozumiał dlaczego ktoś tak piękny jak Mark, rozmawia z kimś tak...przeciętnym.
- Spotkanie? Tak..podejrzewam, że rozumiem. A spodnie są niezwykle..dopasowane. A ta koszulka? Skąd ją masz?(Mer sili się na obojętność, ale nie potrafi przestać spoglądać na jednoznaczny napis) |
|
|
Mark |
Wysłany: Sob 13:12, 12 Maj 2007 Temat postu: |
|
Niektórzy twierdzą, że świat przypomina spokojną sadzawkę i że każdy uczynek, choćby najbłahszy, jest jak kamień wrzucony do tej sadzawki: rozchodzą się od niego coraz szersze kręgi na wodzie, aż w końcu cały świat ulegnie zmianie przez jedno drobne zdarzenie.
Jeśli to prawda, to Mark w tej chwili nadawał się idealnie do wrzucenia w toń sadzawki.
Kręgi rozeszłyby się po powierzchni i świat zmieniłby się prawdopodobnie na lepsze bo ubyłaby mu jedna próżna męska dziwka, a przybyły jedne tajemnicze, gibkie zwłoki skrywające swoje sekrety i idiosynkrazje ukryte na dnie sadzawki, gdzie większość ludzi nigdy nie zagląda. ( Z wyjątkiem ekipy CSI:LV - dopisek sponsorowany) Ta wzbudzająca obawy historia spoczęłaby bezpiecznie w mętnej głębinie a waszego umysłu nie splugawiłaby już żadna wcześniej wspomniana męska dziwka śpiesząca się na spotkanie grupy wsparcia dla gejów.
Że w pobliżu nie było jednak żadnych sadzawek, a tym bardziej nie było nikogo kto by chciał do tej sadzawki wejść, Meredith musiała sobie radzić inaczej.
(Mark o mało nie zapiał z zachwytu.)
Podobają Ci się moje spodnie?! Seriously?! Wiesz ile się naszukałem takich żeby mi na tyłku, tak idealnie leżały?! Aż strach pomyśleć! Cieszę się że je doceniłaś!
( Mark kładzie Meredith na ramieniu swoja wypielęgnowaną dłoń )
Ale teraz musze się naprawdę śpieszyć ( Wywija ogromnym transparentem i co raz to uderza nim o ciężarówkę z dostawą świeżych ogórów firmy o jakże oryginalnej nazwie „Pickles” )
Rozumiesz… spotkanie… |
|
|
Meredith |
Wysłany: Sob 12:33, 12 Maj 2007 Temat postu: |
|
Wola boża czasem bywa conajmniej dziwna. Meredith nie była specjalnie wierząca, ale mieszkając z Izzie z przyzwyczajenia, wszystkie niezrozumiałe zjawiska zaczęła tłumaczyć ową wolą. Często było to niezwykle wygodne, móc usprawiedliwić swoją własną głupotę boskim udziałem w sprawie. Tego dnia, o tej godzinie, w tej sekundzie, jedyną myślą, któa przyszła jej do głowy było to, że stowarzyszenie anonimowych homoseksualistów porwało Boga i przywłaszczyło sobie jego zadania. Bo przecież nie było możliwe, że jego oczy chciały ujrzeć Marka Sloana wyglądającego jak Paris Hilton na imprezie. Meredith musiała przerwać rozważania, bo Mark najwyraźniej ją zauważył i postanowił się przywitać. Jeżeli chodzi o nią, wolałaby delikatnie udawać, że go nie zna, tym bardziej, że ludzie patrzyli się na nich w dość jednoznaczny sposób. Napewno zastanawiali się skąd się znają, a przecież Mer była taką porządną osobą...Chciała delikatnie ewakuować się ze strefy zagrożenia, ale do jej zaskoczonych nóg, za późno doszedł sygnał o ucieczcę. Zresztą Mark tak entuzjastycznie do niej podbiegł, że gdyby w porę nie schyliła głowy, miałaby napis 'Pokażmy się' na swoim czole. Mężczyzna z sentymentem spojrzał na ciężarówke 'Pickles', a w jego pomalowanym na niebiesko oku zakręciłą się łza. Szybko jednak otrząsnął się i Mer zobaczyła piękny szeroki uśmiech a la Julia Roberts.
Mark był miły. MIŁY. Stał przed nią w koszulcę 'I love my Shepherd' i był przyjacielsko nastawiony. Nie chciał jej zgwałcić. Powiedział 'Miło cię widzieć' nie dotykając jej. To było przeżycie, którego Mer nie zapomni do końca życia. Mark Sloan nie miał sexu w oczach, nie był napalony. wyglądał nawet całkiem słodko...Gdyby tylko nie ta koszulka...
- O Mark! Jak miło zobaczyć rano jakąś znajomą twarz! Właśnie wybieram sie do pracy. A ty...ee..dokąd idziesz? I..niezłe...spodnie..Bardzo..dobrane. |
|
|
Mark |
Wysłany: Sob 10:01, 12 Maj 2007 Temat postu: |
|
Czasami słowa nie wystarczą. Bywają sytuacje tak opłakane lub tak zabawne, że nie sposób opisać ich zwykłymi zdaniami i rozdziałami nawet całej serii książek. Przerażenie a zarazem rozbawienie Meredith patrzącej na Marka dumnie kroczącego jedną z ulic w Seattle w tym cudacznym, paradnym stroju i z dziwnym, pociesznym transparentem to jedna z najstraszliwszych lub najkomiczniejszym możliwych sytuacji. Tego nikt się nie spodziewał. Nie ma słów na rozbawienie tego wielce zgrywnego tłumu. Nie potrafię też ułożyć zdania, które by oddawała natężenie ich rechotu. A Meredith stała i nie mogła wyrzec słowa…
Mogę was za to zapewnić że Mark nic nie zauważył. Ani jeden włos mu z głowy nie spadł, że tak powiem. Szedł dalej o twardym karku , próżny, nadęty, zadufany w sobie…
Mark szedł dalej środkiem ulicy nie zważając na trąbiące na niego samochody. Rozglądał się dookoła i cieszył się że ludzie wokół niego są tacy uśmiechnięci, tacy radośni jak on dzisiaj.
Nie chciał dłużej się ukrywać. Derek też nie chciał. Wprawdzie nie rozmawiał jeszcze z nim o tym ani o dzieciach ale na pewno się zgodzi. Nagle zobaczył kogoś, czyj widok przerwał mu ten myślowy monolog…
Meredith! ( podbiegł do oniemiałego, żywego, chodzącego kościotrupa stojącego przy ciężarówce z napisem „Pickles” i gapiącego się na niego z otwartymi ostami )
Co ty tutaj robisz!? Bardzo się Cieszę że Cię widzę złotko!
Ale czemu jeszcze nie jesteś w pracy? |
|
|
Meredith |
Wysłany: Pią 16:50, 04 Maj 2007 Temat postu: |
|
Nie było ani krzty przesady w stwierdzeniu, że Meredith Grey zobaczyła juz w swoim życiu naprawde dużo. Osobną sprawą było to, że dość często widziała to czego delikatnie mówiąc oglądać nie chciała. Na przykład widok Georga bez bielizny, w trakcie śniadania nie należał do najprzyjemniejszych. Albo Derek, który od godziny masturbował swoje włosy. Są rzeczy, których widzieć nie chcemy. (za wszystkie inne zapłacisz kartą MasterCard- dopisek sponsorowany).
Tego dnia, który zapowiadał się naprawde pięknie do grona niechcianych widoków Mer miał dołączyć kolejny eksponat. Ona sama czasem myślała, że o wiele większą kariere zrobiłaby zostając fotografem, tymbardziej, że to co miała dzisiaj zobaczyć było jedynym i bezcennym unikatem.
Szła do pracy, jak zwykle rozglądając się we wszystkich kierunkach (jako biedne dziecko wyrodnej matki, ciągle miała wrażenie, że ktoś ją śledzi). Prawo- pani z warzywniaka do niej macha. Odmachała myśląc, że ta baba nie powinna się tak szczerzyć bo widać jej szparę między zębami. Lewo- jakieś dzieciaki. Prawo- Mark Sloan w koszulce 'I love my Shepherd'. Lewo- kolejny deb...Co?! Mark Sloan w koszulce 'I love my Shepherd'?! Meredith z otwartymi ustami patrzyła na postać z transparentem 'Pokażmy się'(a trzeba dodać, żę nie wygląda dobrze, gdy po brodzie cieknie jej ślina). Cholera jasna, on miał lepszą figurę od niej! A te dwururki leżały na nim jak na Kate Moss w Mediolanie! Meredith Grey była zła. Ona nie miała takiej koszulki. Nikt poza nią (i ewentualnie świętej pamięci McDogiem) nie mógł nosić koszulki z napisem 'I love my Shepherd'. Mark Sloan kimkolwiek się stał, zdecydowanie przekroczył granice... |
|
|
Mark |
Wysłany: Czw 16:58, 03 Maj 2007 Temat postu: Chapter 5# McSteamy's Nightmare 2# |
|
Gdy znamy kogoś od dawna przyzwyczajamy się do jego idiosynkrazji, które to słowo jest traktowane jako fikuśne określenie dziwnych zwyczajów.
Na przykład Meredith znała już dość dobrze Dereka i przyzwyczaiła się do jego idiosynkrazji polegającej na traktowaniu swoich włosów jako etosu, fryzjera jak jakiegoś bóstwa, szamponu jak wody na pustyni a odżywki ( o zgrozo ) jak daru niebios.
Rozumiała że każdego wieczora z bólem w sercu kładł się do łóżka niszcząc dzieło dnia i opłakując każdy stracony włos. Nie utrzymuje że nie było jej przykro że nie czerpał przyjemności z czasu spędzonego z nią w łożu ani że nie popadała w kompleksy patrząc na swoją fryzuję która nie mogła konkurować z czupryną jej ukochanego. Po prostu przyzwyczaiła się. Z kolej Derek który znał Meredith dokładnie tak samo długo, przywykł do idiosynkrazji która kazała jej chować tequile w różnych dziwnych miejscach. Przywykł już do trafianie na nią w koszu z brudną bielizną, czy też bębnie pralki albo rozlewania jej do małych plastikowych pojemniczków ( w których wyglądała jak mocz ) i upychania jej po całym domu. Przyzwyczaił się też do wygrzebywania jej z włosów resztek jedzenia co z czasem przestało być zabawne, a stało się irytujące. Ale cóż… co człowiek to inne osobliwe idiosynkrazje. Mark skrywał swe idiosynkrazje ( jeśli to osobliwe sformułowanie nie jest zbyt eufemistyczne ) w sekrecie , aż do tego dnia…
Mark otworzył oczy. Tak! Dzisiaj nadszedł jego wielki dzień! Spojrzał na zegarek - 6:30.
Pora wstawiać. Zsunął się z łóżka i odsłonił okno. Ale piękny poranek! Ptaszki ćwierkają, muszki latają, dzieciaczki biegają… Mark przepełniony miłością do świata posunął się dalej do toalety. Umył głowę, nogi, wygolił się pod pachami, wyczyścił uszy, wydepilował brwi, obciął paznokcie. Czyściutki, wydepilowany i nakremowany jak nigdy pognał do garderoby.
Zgrabne jeansowe dwururki wybrał bez problemu. Gorzej było z koszulką. Zaciekle przewracał kilkanaście T-shirtów ale nie mógł zdecydować się na jeden. Wywalił wszystko z szafy na podłogę z przerażeniem stwierdzając że nie ma w co się ubrać. Jednak patrząc na tą stertę ciuchów na środku sypialni , podjął jedyną słuszną, męską decyzje – musi coś wybrać.
Ukląkł na podłodze i przerzucał koszulki z rozmaitymi nadrukami jak Np. „Męska dziwka też człowiek”, „Jesus loves you” , „''Kiedy byłem małą dziewczynką..'', „I’m friendly guy”, „Bierz mnie bez wahania” ale jego uwagę zwróciła jedna… tak to jest to!
Mark w całej swojej okazałości stanął przed lustrem. Musiał się powstrzymać by nie zamruczeć na swój widok. Szybko zjadł śniadanie w skład którego wchodziły: dwa sadzone jajeczka i kilka grzanek pełnoziarnistych. Dopijając herbatę zerknął na zegarek.
11:30. Motyla noga! Aż tak się grzebał?!
Zerwał się z miejsca i pognał wybrać buty wiedząc że w grupie wsparcia dla gejów nie toleruje się spóźnień. Tylko jak tu dokonać wyboru jak wszystkie buciki takie ładne?
Stał i wpatrywał się kilkanaście minut w kilkaset par butów, jego kolekcji życia, zapominając o bożym świecie. Może te czarne la… albo czerwone sandałki. Albo nie! Te czarno-białe Adidaski będą pasowały do koszulki…
Gdy Mark ma problem z dokonaniem wyboru, zazwyczaj dokonuje najgorszego. Tak więc wybrał swoje ukochane, zgrabne, oczojebne trampeczki. Sprawdził czy wszystko ma: komórka, klucze, pomadka ochronna, chusteczki, wykałaczki, miętówki, prezerwatywy, odświeżacz do ust… O fuck! Transparent! Nie daj boże by zapomniał!
Zawrócił do sypialni, wyciągnął z garderoby kawałek kartonu na spróchniałym kijku z napisem pasującym kolorystycznie idealnie do tenisówek i szybko wybiegł z domu co całe opuszczone otoczenie przyjęło z wyraźną lecz niepojętą ulgą…
Ludzie obracali się i wodzili za czymś roześmianymi oczyma. Chichotali, zatrzymywali się i wytykali palcami jakiś kolorowy punkcik na horyzoncie, który stawał się co raz większy, wyraźniejszy, ciekawszy…
To Mark Sloan kroczył dumnie jedną z ulic Seattle w różowej obcisłej koszulce z napisem
„I love my Shepherd” i transparentem „Pokażmy się!”.
Holly Mother of Destruction! Świat zwariował! |
|
|